"Cougar Town: Miasto kocic" żegna się z widzami w świetnym stylu, żartując po raz ostatni z tytułu oraz wyśmiewając wszystko to, czego spodziewamy się po finałach seriali. W centrum odcinka znalazła się Jules, od której wszystko się zaczęło. Niestety musieliśmy również pożegnać ważną postać.
Twórcy "Cougar Town" nie odmówili sobie ostatniego żartu z nietrafionego tytułu serialu, ujawniając jednocześnie jego alternatywną nazwę. Jak przyznał Bill Lawrence w jednym z wywiadów, "Sunshine State" to rzeczywisty pomysł, który rozważano na początku 2. sezonu. Jednak w tym samym czasie ogłoszono powstanie sitcomu "Mr. Sunshine" z Matthew Perrym w stacji ABC, przez co oryginalna nazwa pozostała. I to chyba dobrze, bo ta chybiona przez lata była źródłem znakomitych żartów prezentowanych na tytułowej planszy każdego odcinka, a nadanie serialowi nowej nazwy w momencie jego końca to najbardziej udany z nich.
Dobrym rozwiązaniem było skupienie finałowego odcinka na głównej bohaterce, która z okazji swoich urodzin chce się dowiedzieć, co po jej śmierci mówiliby o niej żałobnicy. Dzięki romantycznej i zabawnej akcji Graysona Jules dostała to, czego chciała. Od wszystkich pozostałych bohaterów usłyszała mowę pogrzebową, będąc przekonaną, że wszyscy wokół niej wyjeżdżają i zostanie kompletnie sama. Niezależnie od tego, czy widzowie dali się nabrać tak jak Jules, balans między wzruszeniem, smutkiem i humorem, które to uczucia naturalnie towarzyszą finałowi, został zachowany. Każde kolejne wyznania były nie tylko poruszające, ale i zabawne. Na szczęście twórcom udało się ściągnąć do ostatniego odcinka Briana Van Holta, dzięki czemu mogliśmy po raz ostatni zobaczyć Bobby’ego. Niestety, jak to w finałach bywa, nie obyło się bez śmierci istotnej postaci – nieświadoma mistyfikacji pozostałych Jules z premedytacją zamordowała Big Chucka, chcąc wzbudzić szok wśród członków cul-de-sac crew. Od razu przyniosło to na myśl wszystkich poprzednich kompanów Jules w piciu wina, którzy zginęli równie tragicznie.
Trik z mowami pogrzebowymi dał twórcom szansę na wyśmianie tradycyjnych finałów różnych seriali, których większość widzów zawsze się spodziewa. Stworzyli oni sytuację, w której niby w życiu bohaterów zachodzą wielkie zmiany, każdy idzie w swoją stronę, a grupa, która towarzyszyła nam od początku, rozpada się na naszych oczach. Tylko że okazuje się to być jedną wielką bujdą. Tak naprawdę nikt nigdzie nie wyjeżdża, nic się nie zmienia, a bohaterowie będą w błogim nic nierobieniu trwać bez końca, oczywiście popijając wino. Ten pomysł na zakończenie całego serialu jest w swojej prostocie genialny. Zamiast wielkich zmian, których oczekujemy w finale, okazuje się, że w "Cougar Town" wszystko zostanie po staremu. To proste, ale krzepiące zakończenie powinno być przykładem tego, jak zakończyć serial, zwłaszcza komediowy - niekoniecznie wywracaniem wszystkiego do góry nogami, ale zwykłym zapewnieniem, że nasi ukochani bohaterowie są szczęśliwi tu, gdzie są.
Czytaj również: „Gra o tron”: Aktorzy o pamiętnej scenie seksu Cersei i Jaimego
"Cougar Town" zostawia widzów z przekonaniem, że u bohaterów serialu wszystko będzie dobrze. Finał, tak samo jak cały 6. sezon, trzyma wysoki poziom i jest zabawny. Mimo że swego czasu serial był bliski śmierci, dzięki stacji TBS dostał szansę na godne pożegnanie się z widzami, którą twórcy w pełni wykorzystali. A my mamy teraz 102 odcinki świetnego sitcomu, do którego zawsze możemy wracać.