„Cougar Town: Miasto kocic”: sezon 6, odcinek 13 (finał) – recenzja
"Cougar Town: Miasto kocic" żegna się z widzami w świetnym stylu, żartując po raz ostatni z tytułu oraz wyśmiewając wszystko to, czego spodziewamy się po finałach seriali. W centrum odcinka znalazła się Jules, od której wszystko się zaczęło. Niestety musieliśmy również pożegnać ważną postać.
"Cougar Town: Miasto kocic" żegna się z widzami w świetnym stylu, żartując po raz ostatni z tytułu oraz wyśmiewając wszystko to, czego spodziewamy się po finałach seriali. W centrum odcinka znalazła się Jules, od której wszystko się zaczęło. Niestety musieliśmy również pożegnać ważną postać.
Twórcy "Cougar Town" nie odmówili sobie ostatniego żartu z nietrafionego tytułu serialu, ujawniając jednocześnie jego alternatywną nazwę. Jak przyznał Bill Lawrence w jednym z wywiadów, "Sunshine State" to rzeczywisty pomysł, który rozważano na początku 2. sezonu. Jednak w tym samym czasie ogłoszono powstanie sitcomu "Mr. Sunshine" z Matthew Perrym w stacji ABC, przez co oryginalna nazwa pozostała. I to chyba dobrze, bo ta chybiona przez lata była źródłem znakomitych żartów prezentowanych na tytułowej planszy każdego odcinka, a nadanie serialowi nowej nazwy w momencie jego końca to najbardziej udany z nich.
Dobrym rozwiązaniem było skupienie finałowego odcinka na głównej bohaterce, która z okazji swoich urodzin chce się dowiedzieć, co po jej śmierci mówiliby o niej żałobnicy. Dzięki romantycznej i zabawnej akcji Graysona Jules dostała to, czego chciała. Od wszystkich pozostałych bohaterów usłyszała mowę pogrzebową, będąc przekonaną, że wszyscy wokół niej wyjeżdżają i zostanie kompletnie sama. Niezależnie od tego, czy widzowie dali się nabrać tak jak Jules, balans między wzruszeniem, smutkiem i humorem, które to uczucia naturalnie towarzyszą finałowi, został zachowany. Każde kolejne wyznania były nie tylko poruszające, ale i zabawne. Na szczęście twórcom udało się ściągnąć do ostatniego odcinka Briana Van Holta, dzięki czemu mogliśmy po raz ostatni zobaczyć Bobby’ego. Niestety, jak to w finałach bywa, nie obyło się bez śmierci istotnej postaci – nieświadoma mistyfikacji pozostałych Jules z premedytacją zamordowała Big Chucka, chcąc wzbudzić szok wśród członków cul-de-sac crew. Od razu przyniosło to na myśl wszystkich poprzednich kompanów Jules w piciu wina, którzy zginęli równie tragicznie.
Trik z mowami pogrzebowymi dał twórcom szansę na wyśmianie tradycyjnych finałów różnych seriali, których większość widzów zawsze się spodziewa. Stworzyli oni sytuację, w której niby w życiu bohaterów zachodzą wielkie zmiany, każdy idzie w swoją stronę, a grupa, która towarzyszyła nam od początku, rozpada się na naszych oczach. Tylko że okazuje się to być jedną wielką bujdą. Tak naprawdę nikt nigdzie nie wyjeżdża, nic się nie zmienia, a bohaterowie będą w błogim nic nierobieniu trwać bez końca, oczywiście popijając wino. Ten pomysł na zakończenie całego serialu jest w swojej prostocie genialny. Zamiast wielkich zmian, których oczekujemy w finale, okazuje się, że w "Cougar Town" wszystko zostanie po staremu. To proste, ale krzepiące zakończenie powinno być przykładem tego, jak zakończyć serial, zwłaszcza komediowy - niekoniecznie wywracaniem wszystkiego do góry nogami, ale zwykłym zapewnieniem, że nasi ukochani bohaterowie są szczęśliwi tu, gdzie są.
Czytaj również: „Gra o tron”: Aktorzy o pamiętnej scenie seksu Cersei i Jaimego
"Cougar Town" zostawia widzów z przekonaniem, że u bohaterów serialu wszystko będzie dobrze. Finał, tak samo jak cały 6. sezon, trzyma wysoki poziom i jest zabawny. Mimo że swego czasu serial był bliski śmierci, dzięki stacji TBS dostał szansę na godne pożegnanie się z widzami, którą twórcy w pełni wykorzystali. A my mamy teraz 102 odcinki świetnego sitcomu, do którego zawsze możemy wracać.
Poznaj recenzenta
Stefan ŁojkoDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat