Kataklizmy i wszelkiej maści nieszczęścia przywołują pytania o istotę stwórcy. W kinie i telewizji wiele razy już korzystano z tego konceptu, w którym postać boska staje się głównym bohaterem. W przypadku produkcji Miracle Workers Bóg staje się raczej antybohaterem, kimś, kto pretenduje nawet do miana antagonisty. Grana przez Steve Buscemi postać jest bowiem już zmęczona tworzeniem światów i dbaniem o Ziemię. Bóg zapragnął zatem wysadzić naszą planetę. Przeszkodzić mu postara się dwójka aniołów - Craig i Eliza, którzy pracują w wydziale od spełniania modlitw. Dokładnie, nie przewidziało się wam. Twórcy stworzyli bardzo ciekawy świat, w którym niebo funkcjonuje jako ogromny urząd, fabryka i laboratorium w jednym. Tutaj anioły odpowiedzialne są za każdy aspekt naszej planety i dbają, aby wszystko utrzymać w ryzach. Jest to niezwykle ciekawy koncept, który stwarza wiele okazji na pełne humoru sceny. Czy scenarzyści potrafili z tego skorzystać? Niekoniecznie, bo choć na papierze wszystko prezentuje się znakomicie, to jednak w tym oryginalnym pomyśle, mało jest polotu i odwagi. Pokazywanie nieba od kuchni staje się w pewnym momencie mało zaskakujące i choć dobrze się to ogląda, to jednak chciałoby się więcej odwagi. Lekko postarali się o to w drugim odcinku, kiedy Bóg postanowił wysadzić penis komika i prezentera, Billa Mahera. Oby więcej było tego w kolejnych odcinkach. Problemem produkcji jest ciągły brak wykorzystywania potencjału, który tkwi w tym ciekawie wykreowanym świecie. Dobry koncept to niestety nie wszystko i trochę brakowało jakości w dwóch pierwszych epizodach. Mało jest zaskoczeń i scenariuszowo historia dotychczas zaprezentowana nie jest czymś, co odpowiednio angażuje. Gagi rozpisano nieźle, ale jak to często bywa - te naprawdę dobre i trafne, przeplatają się z tymi przyprawiającymi raczej o poczucie zażenowania. Najbardziej doskwiera mi jednak brak wchodzenia szerzej w to, dlaczego Bóg odwraca się od ludzkości i robi zabawę z wysadzenia całej planety. Może doczekamy się tego później, ale na razie nie wyglądało to najlepiej. Pomysł z wydziałem od spełniania modlitw i sposób pracy duetu bohaterów, to moim zdaniem jedna z ciekawszych rzeczy, które w tych kreatywnych pomysłach przedstawiają twórcy. Świetne są ograniczenia, które ma duet aniołów i dzięki temu my jako widzowie, możemy oczekiwać od nich wielu ciekawych rozwiązań na problemy i prośby modlących się. Zaskakuje też pozytywnie postać Craiga, granego przez Daniel Radcliffe. Nie tylko aktor świetnie prezentuje się w swojej roli, ale sam bohater choć momentami stereotypowy (brak przyjaciół, wyrzutek), to Radcliffe daje mu serce i jego losy nie są nam obojętne. Na ekranie dosłownie króluje jednak Steve Buscemi, który bawi się swoją rolą i szarżuje jako Bóg. Nie jest to postać chcąca jedynie zagłady ludzkości dla samego faktu ich zgładzenia, ma on swoje marzenia, które jednak ma zamiar realizować bez związku z planetą Ziemia. Miracle Workers najlepiej prezentują się w momencie, kiedy przedstawiana jest nam "codzienność Boga" oraz praca Craiga i Elizy. Świetne są też liczne aluzje do historii naszego świata i ewolucji człowieka. Kulisy "tworzenia"  są naprawdę interesujące, ale widz na pewno chciałby widzieć tego więcej. Chciałoby się także, aby wątki te były podszyte większą dawką humoru. Problem występuje, kiedy trzeba powiedzieć coś więcej, twórcy nie radzą sobie i najczęściej komentarz z ich strony kończy się niskich lotów żartem. Nie zrozumcie mnie jednak źle, to był dobrze spędzony czas i jest tutaj dużo dobrego, ale nie raz już widzieliśmy produkcje w podobny sposób podchodzące do postaci Boga, gdzie zdecydowanie było więcej ciekawej treści. W Cudotwórcach prócz udanego aktorstwa i świetnie rozpisanego świata, nie ma zbyt wiele pozytywnych rozwiązań fabularnych. Były to jednak dopiero dwa odcinki, zatem zobaczymy, co dalej wymyślą twórcy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj