Najlepsza komediowa premiera zeszłego sezonu, "Czarno to widzę" ("Black-ish"), powraca na małe ekrany w wyśmienitej formie. Wśród współczesnych sitcomów to pozycja wyjątkowa – bawi do łez, a z niewygodnych tematów wyciąga zdroworozsądkowy morał.
W rodzinie Johnsonów, bohaterów serialu „
Black-ish”, wszystko zostało po staremu. Dre nieustannie kontestuje więc utarte konwenanse, a Bow stara się go tonować. Junior zgłębia nowe, ekologiczne obszary nerdowości, Zoey jest nawet płytsza niż zwykle, Diane ciągle wyrachowana, a Jack uroczy jak nigdy. Również pod względem aktorskim nic się nie zmieniło - to postacie zagrane rewelacyjnie, z luzem i dystansem. Co jedna to lepsza, wliczając w to również drugi plan, a więc dziadków i kolegów z pracy. Wystarcza im zaledwie jedna scena (jak np. pojawienie się w kuchni Ruby), aby dołożyć swoją cegiełkę do komediowego efektu całości.
Otwarcie 2. sezonu, zatytułowane „The Word”, zogniskowane jest wyraźnie wokół jednego tematu: haniebnego określenia osób czarnoskórych i jego miejsca we współczesnym świecie i popkulturze (świetne są tu przemyślane i trafne nawiązania do „Django” i „Dnia próby”, a nawet wspomnienie Mela Gibsona czy Hulka Hogana). Kapitalny jest sam fundamentalny zamysł odcinka, a więc zmyłka w początkowej scenie i zaprezentowanie sytuacji z nowej perspektywy. To bardzo ciekawy i ważki dylemat – kto może używać dziś słowa
nigger i w jakim kontekście? Czy w ogóle powinien to robić, nawet jeśli w niektórych sytuacjach określenie to ma neutralny bądź wręcz intymny wydźwięk? Jak zmienia się jego rozumienie i konotacje wśród kolejnych pokoleń?
[video-browser playlist="750514" suggest=""]
Serial szuka i udziela odpowiedzi na te pytania w sposób zabawny, racjonalny i umiejętnie unikający tanich kontrowersji. Humorystycznie porusza różne analogie (osoby otyłe) i różne perspektywy, pokazując m.in., że choć dla starszych członków rodziny słowo to stało się symbolem skandalicznych opresji, to już dla tych młodszych funkcjonować może okazyjnie jako przyjacielski zwrot bądź sposób na utożsamienie się z własną społecznością.
Określanie osób czarnoskórych to od wielu lat kwestia problematyczna zarówno w USA, jak i w globalnych mediach. Znamienna pod tym względem i zabawnie rozegrana jest scena w pracy Dre i rozmowa z kolegami. W prosty sposób serial rozbraja tu współczesne dylematy – na określenie
Negro i
kolorowi bohaterowie odpowiadają przekomiczną (wyciągnięcie broni), jednoznaczną reakcją. Pokrętnych
Afroamerykanów kwitują zaś zwrotem, iż wystarczy po prostu
czarny i nie ma potrzeby uciekania się do wymyślnych neologizmów.
W tym miejscu warto zahaczyć także o nasze rodzime podwórko i powracającą regularnie kwestię słowa
Murzyn, które choć nie jest bezpośrednim, to jednak najpowszechniejszym tłumaczeniem wspomnianego wyżej
Negro. Nie brakuje osób, które wciąż uparcie trzymają się tej terminologii, co serial komentuje oczywiście pośrednio, acz zwięźle i w punkt. Nie jest to zwrot otwarcie rasistowski, ale po prostu przestarzały - zdezaktualizowany, przejawiający pejoratywne konotacje i zupełnie dziś zbędny.
Bądźmy wrażliwi, ale nie dajmy się zwariować – takie właśnie racjonalne motto przyświeca premierze „
Black-ish”. Osobiście jestem także wielce zdziwiony, że serial ten – poza nominacją dla Anthony’ego Andersona – pomija się w sezonie nagród. To pozycja warta docenienia, która prezentuje ważny głos i subtelnie, bo subtelnie, ale jednak zwraca się przeciw źle pojmowanej poprawności politycznej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h