Na obrzeżach amerykańskiego miasteczka znajduje się niezwykła farma. Jej mieszkańcami są wygnani superbohaterowie, którzy desperacko pragną wrócić do swojego świata.
W 1998 roku Warren Ellis i John Cassaday przedstawili światu Planetary. Seria opowiadała o grupie obdarzonych wyjątkowymi zdolnościami archeologów, którzy poszukują na całym świecie zjawisk nadprzyrodzonych. Charakterystycznym elementem dzieła było ukazanie alternatywnych wersji wielu legend popkultury. Bohaterzy spotykali łatwo rozpoznawalne odpowiedniki postaci znanych z kart komiksów i powieści. Black Hammer Volume 1: Secret Origins - autorstwa Jeff Lemire - próbuje dokonać tego samego, choć w mniejszej skali.
Podczas bitwy ze złoczyńcą, który przypomina skrzyżowanie Darkseida z Galactusem bohaterowie zostają zamknięci w równoległym wymiarze. Bez możliwości ucieczki. W czasie przenoszenia ich przywódca - tytułowy Czarny Młot - umiera, natomiast reszta drużyny musi rozpocząć nowe życie w małym gospodarstwie. Lokatorów farmy Czarny Młot poznajemy kolejnego zwyczajnego poranka, kiedy próbują się przystosować do życia w gospodarstwie, które jest dla nich więzieniem.
Każdy z sześciu rozdziałów, z których składa się Tajna Geneza prezentuje podobny schemat. Czytelnik towarzyszy jednemu z bohaterów w dwóch równolegle opowiadanych historiach. Jedna to tytułowa geneza postaci - rozgrywa się w czasach przed uwięzieniem, a druga to obyczajowa opowieść o współczesnych przeżyciach. Wątki poszczególnych postaci mieszają się i przecinają, a relacje między poszczególnymi mieszkańcami farmy są ukazane z różnych perspektyw, nie zawsze pozytywnie. Poza tym od czasu do czasu pojawia się wątek córki Czarnego Młota, która próbuje zgłębić tajemnicę zaginięcia superbohaterów.
Mnogość postaci oraz dualizm osi fabularnej jest zarówno zaletą, jak i dużym problemem. Bohaterowie różnią się od siebie, żaden z nich nie wydaje się zbędny. Niestety, same ich przeżycia nie wciągają, a charakterom brakuje głębi. Abraham Slam nie wychodzi poza archetyp dobrego dziadka, który marzy tylko o znalezieniu spokoju w życiu. Golden Gail w kółko powtarza te same myśli, a homoseksualizm Barbaliena wydaje się dodany na siłę - dla podkreślenia inności Marsjanina.
Tak jak we wspomnianym Planetary, postacie opierają się na komiksowych archetypach, które nawet średnio obeznany czytelnik rozpozna bez trudu. Jednak brakuje im subtelności obecnej w pomysłach Ellisa. Gail jest odwróconą wersją Shazama, Barbalien to oczywiście Marsjański Łowca, Slam to kombinacja Daredevila z Batmanem, a zmarły Czarny Młot jest odpowiednikiem Supermana. Zdecydowanie ciekawiej prezentują się pozostali bohaterowie - oparta na Potworze z Bagien, Madame Dragonfly i najbardziej udany Pułkownik Weird. Ostatnie dwa rozdziały tomu, które skupiają się na tych dwóch postaciach prezentują znacznie wyższy poziom i dają nadzieję na poprawę serii w przyszłości. Na szczególną pochwałę zasługuje Odyseja Randalla Weirda. Ten rozdział pokazuje wydarzenia z perspektywy pułkownika, który jest podwójnym więźniem. Żyje oderwany od czasu i zagubiony w wymiarze zwanym parastrefą. Psychodeliczna podróż w towarzystwie Weirda została świetnie napisana i jeszcze lepiej narysowana przez artystę Deana Ormstona.
Na okładce Czarnego Młota widnieje kilka cytatów pochodzących z recenzji. Autorem jednego z nich jest Mike Mignola, od którego Ormston zapożyczył paletę barw i elementy stylu graficznego. Choć rysunki zawierają więcej szczegółów, to szaro-bura kolorystyka scen rozgrywających się na farmie przypomina zeszyty Hellboya i BBPO. Ten zabieg powoduje, że postacie wydają się dość brzydkie i nie wzbudzają sympatii. Warto zajrzeć do galerii projektów, gdzie bohaterzy zostali przedstawieni w stylu przywodzącym na myśl Złotą i Srebrną Erę. Szkoda, że Ormston nie zdecydował się na realizację całego komiksu w takiej konwencji.
Czarny Młot zapowiada się bardzo interesująco. Potknięcia w pierwszym tomie zdarzają się najlepszym (wystarczy poczytać opinię Alan Moore o wczesnych zeszytach V for Vendetta), a patrząc na tendencję wzrostową w zakresie prowadzenia fabuły, można spodziewać się wielu ciekawych wydarzeń w kolejnych rozdziałach. Szkoda tylko, że Lemire i Ormston źle zmierzyli siły na zamiary. Ich dzieło pęka pod ciężarem nadmiernej złożoności. Odrobina umiarkowania nie zaszkodziłaby tej serii, a mogłaby nieco pomóc.