Początek drugiego sezonu pokazał zmianę na lepsze; dawało się odczuć, że Revolution może zapewnić przyjemniejszą rozrywkę. Niestety z każdym kolejnym odcinkiem wszystko wraca do normy, a scenarzyści serwują nam głupie pomysły i idiotyczne decyzje bohaterów.
Największy zwrot akcji mamy w związku z Aaronem. Wyjaśnia się wiele na temat jego wskrzeszenia, ale owo wyjaśnienie nie jest satysfakcjonujące. Wygląda na to, że Aaron jest jakimś wybrańcem/mutantem/Bóg wie czym, który w pewien sposób kontroluje małe robociki odpowiadające za wyłączenie prądu. Nie podoba mi się taki zabieg - jest idiotyczny i okropnie przesadzony, bo zaczyna robić z Revolution jeszcze większą parodię serialu science fiction, niż nią w istocie jest. Plus za ładnie nakręconą scenę uratowania Milesa.
[video-browser playlist="634379" suggest=""]
Rachel przejmuje od Charlie miano najbardziej irytującej postaci. Jej zachowanie i irracjonalnie decyzje wywołują ból głowy. Bohaterka wszystko robi bez przemyślenia i idzie na przysłowiowy żywioł, a potem przywdziewa cierpiętniczą maskę i każe się ratować. Co prawda tym razem sama jakoś się wydostaje z kabały, ale sam fakt pozostaje - jej wątek jest okropny. Nie wiem co tak naprawdę myśleć o wycieczce Charlie z Monroe, która raz chce go zabić, potem go olewa, by potem znów chcieć go ubić i znowu zaakceptować fakt, że oddycha. Na jej temat mogę powiedzieć chyba jedną dobrą rzecz - widzimy ją rzadko, więc nie działa na nerwy.
Jedynie sceny w obozie uchodźców są fantastyczne. Tom Neville jest świetną dwulicową postacią; jego postępowanie ogląda się z niemałą przyjemnością. Esposito nadaje mu wyrazistości, a jego działania są nikczemne i efektywne. Widzimy tu pomysł i niezłe wykonanie, przez co te sceny naprawdę działają.
Pozostaje nam czekać na powiązanie wątku Patriotów, który na razie rozwija się w sposób zbyt banalny (pociągi z jeńcami, a za chwilę obozy koncentracyjne?). Pomimo tego Revolution pobudza moją ciekawość. Chcę dowiedzieć się, jakie jeszcze głupie pomysły przyjdą do głowy scenarzystom.