W przypadku tego filmu przytaczanie zarysu fabuły nie ma większego sensu, ponieważ w szerszym kontekście nie ma ona największego znaczenia. Gdy powiem, że to opowieść o rozbitku, który pewnego dnia znalazł na plaży zmarłego mężczyznę i się z nim zaprzyjaźnił, to większość z Was pomyśli, że to albo jakiś absurd, albo surrealizm, albo czeka nas jakaś przewrotna i zaskakująca zmiana zastanego stanu rzeczy. I tak – wszyscy mielibyście rację. Mimo, że od seansu Swiss Army Man minęło już trochę czasu, ja nadal jestem odrobinę zagubiona. Oglądanie tego filmu mogę podzielić na dwa etapy – w jednym głośno się śmiałam, sama będąc sobą zaskoczona, a w drugim siedziałam z rozdziawioną buzią i co chwila kręciłam głową z niedowierzaniem. Ciężko uwierzyć, że to, co widzimy na ekranie, faktycznie się dzieje i nie jest żadnym żartem, groteską czy zamierzonym wyśmianiem pewnego konceptu czy gatunku. Bo faktycznie nie jest. Co by nie powiedzieć o tym dziele, na pewno nie można odmówić mu odwagi. Nie ugiął się ani na chwilę, do samego końca był taki, jaki miał być – szalony, oryginalny, niepoprawny politycznie, zupełnie obłędny formalnie, pozbawiony wszelkich reguł i hamulców bezpieczeństwa. Oglądanie Swiss Army Man to jazda bez trzymanki. Będzie trzęsło, będzie bolało, momentami będzie się zbierać na wymioty. Ale adrenalina jest niezapomniana i to doświadczenie z pewnością zostanie w pamięci na długo. Nie do końca jestem fanką tak eksperymentalnego kina, w którym porzuca się wszystko, co znane na rzecz tego, by dziwić, szokować, a może nawet obrzydzać. Nie czuję jednak potrzeby, by to krytykować, bo zdaję sobie sprawę, że to nie jest film zły - to jedynie nie jest kino dla wszystkich. Warto się jednak z nim zapoznać, by samemu wyrobić sobie opinię. Otwieranie się na nowe doznania artystyczne to cenne doświadczenie. Nawet gdy koniec końców może okazać się bolesne. Sama bym jednak wolała usłyszeć te mądre i trafne, bardzo szczere i bezpretensjonalne dialogi (takie są!) w innym otoczeniu niż pierdzący i nieżywy bohater Daniela Radcliffe’a, ale fakt faktem – w stonowanym krajobrazie słyszałam je wiele razy, podane w taki sposób jak w Swiss Army Man – nigdy. Zaskakuje mnie fakt, że jestem wobec tego filmu letnia, ale raczej nie wróżę Wam takiego podejścia – to jeden z tych obrazów, które się kocha albo nienawidzi. I wierzcie mi, Daniel Radcliffe już nigdy nie zagra lepszej roli niż tutaj. I to nie jest sarkazm. Był doskonały. Do kina jednak idziecie na własną odpowiedzialność – Swiss Army Man wymyka się standardowym klasyfikacjom. W tym przypadku jeszcze bardziej niż w innym wszystko jest kwestią gustu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj