Antologiczna formuła produkcji HBO nie pozostawia zbyt dużego pola do manewru – w ósmym epizodzie pożegnamy detektywów Harta i Cohle’a oraz w końcu poznamy konkluzję siedemnastoletniego śledztwa, które zdefiniowało ich życie. Choć fabuła serialu była przesiąknięta zagadką niewyjaśnionych zaginięć i rytualnych morderstw, to właśnie motyw egzystencji i jej sensu wysuwał się na pierwszy plan niemal od premiery. W "After You’ve Gone" możemy uświadczyć minimalną liczbę retrospekcji; po prawie dwóch dekadach Marty i Rust ponownie prowadzą wspólne dochodzenie, ale jako ludzie zupełnie nam obcy.
Nasz los nigdy nie jest w naszych rekach (albo przynajmniej nie w pełni), a to, co sobie zakładamy oraz kim chcemy być, może zmienić się w momencie i nawet nie jesteśmy świadomi kiedy. Przychodzimy na świat, w którym jedyną pewną rzeczą jest to, że umrzemy – nie mamy w tej gestii żadnego wyboru i nikt nie prosi o nasze przyzwolenie. Konieczność przebrnięcia przez życie na powyższych warunkach może wywołać wściekłość - i trudno się temu dziwić. Każdy z nas jest więc z natury zły, jedni jednak bardziej od innych. A przecież źli ludzie są potrzebni, aby mogli powstrzymywać gorszych od siebie. Hart i Cohle mieli dość tej walki, obaj zrezygnowali i pozostawili czasy "polowania" za sobą. Odizolowali się, popadli w rutynę, zaczęli prowadzić niczym niewyróżniające się życia – ograniczyli swoje demony do absolutnego minimum. Mają jednak niedokończone sprawy, a właśnie nadszedł czas, by zakończyć coś, co zaczęli dawno temu i co w różnym stopniu doprowadziło do obsesji u nich obu.
[video-browser playlist="634535" suggest=""]Nasze postrzeganie protagonistów ulega swoistemu resetowi w siódmym odcinku. Po dziesięciu latach od ich ostatniego spotkania zmieniło się wiele, a chyba jedyną rzeczą, która zawsze będzie ich łączyć, są wydarzenia na farmie Reggie’ego Ledeux. Najbardziej szokująca wydaje się być metamorfoza Harta - w 2012 roku sprawia wrażenie wyważonego i cierpliwego człowieka, który zerwał z nałogami i przelotnymi romansami. Role diametralnie się odwracają. Do tej pory Rust prowadził Marty’ego za rączkę, odnajdywał wszelkie poszlaki i popychał śledztwo do przodu, a ten drugi tylko za nim podążał. Tym razem Marty daje się poznać z zupełnie innej strony. Żmudna papierkowa robota nie jest mu straszna, jego analiza i interpretacja raportów przynosi pożądane skutki, podobnie jak wzorowo przeprowadzona misja pod przykrywką. Rust nadal pozostaje mózgiem całej operacji, ale bez pomocy swojego partnera nie uzyskałby podobnych rezultatów. Między bohaterami można w końcu postawić znak równości – wzajemnie się uzupełniają i jeszcze nigdy nie byli tak blisko prawdy.
Co powyższy stan rzeczy zwiastuje przed wielkim finałem? Tylko tyle, że w mgnieniu oka ze sprzymierzeńców nasi detektywi mogą zmienić się w śmiertelnych wrogów. Poszukiwania tajemniczego człowieka z blizną oglądamy z przeświadczeniem, że to on morduje. A co, jeśli jest kolejną dywersją? W piątym odcinku twórcy zasiali w naszych umysłach koncept, iż to Cohle jest głównym złoczyńcą. "After You’ve Gone" każe spojrzeć na Harta z zupełnie nowej strony. Zgodził się pomóc Rustowi dopiero po gruntownym przyjrzeniu się dowodom w jego skrytce. Początkowo przeciwny użyciu przemocy wobec Geraciego, daje zielone światło akcji na łodzi, po tym jak sam sprawdza wiedzę i pamięć szeryfa. Co najważniejsze, gdy w trzecim epizodzie Rust rozmawiał z mężczyzną na kosiarce, Marty siedział w samochodzie. Czy teorią zbyt szaloną byłby wniosek, że Hart okaże się Królem w Żółci, który pozostaje nieuchwytny od ponad dwóch dekad? Być może spokojne, odizolowane i pozbawione jakichkolwiek wrażeń życie zmusiło go do poszukania nowej ofiary w Lake Charles. Czyżby Rust i Geraci mieli być kolejni na liście?
Detektyw to telewizyjne arcydzieło, które pewnie zmierza do spektakularnego końca. Ciekawe, jakie twisty Nic Pizzolatto pozostawił nam na deser.