Rozbudowanie Teen Wolf o japońską mitologię okazuje się strzałem w dziesiątkę. To dodaje serialowi przyjemnego smaku, świeżości i wyjątkowej atmosfery. Począwszy od retrospekcji z opowieści Argenta, w której poznajemy historię demonów-ninja, odcinek wzbudza wielkie emocje, wciąga przemyślaną, ciekawą historią i dostarcza wrażeń. W końcu ojciec Allison po przerwie zaczyna odgrywać jakąś rolę w serialu, a pomysł na to jest naprawdę niezły. Wspólna wyprawa Argentów z Isaakiem do tajemniczego gangstera z Yakuzy zwanego Silverfingerem oferuje lekkość oraz sporo humoru. Jeff Davis pokazuje, że z pomocą utalentowanego reżysera nawet z tak ogranego motywu jak pocałunek na uspokojenie potrafi wyciągnąć coś dobrego. Do tego w wątku w końcu pojawia się Cary Hiroyuki Tagawa, którego debiut dostarcza nam ogromu informacji o demonach oraz Kitsune. W poprzednim odcinku sądziłem, że cała fabuła sezonu będzie kręcić się wokół Kiry, ale twórcy nie idą na łatwiznę. Mieszają motywy, tworząc coś, co w niesamowity sposób pobudza ciekawość.
Jennifer Lynch za kamerą to trafny wybór, bo córka słynnego Davida świetnie potrafi operować nastrojem i wytwarzać mroczny klimat grozy. Dobrze to wygląda podczas wydarzeń w domu Scotta, gdzie atakują demony - ciemne, przytłumione kolory i niesamowita atmosfera okraszona przyjemną dla oka akcją. Ponownie jest jej niewiele, bo to zaledwie epizod w starciu z demonami, a twórcy kładą nacisk na coś zupełnie innego: historię, bohaterów i klimat. I to sprawdza się nadzwyczajnie, ponieważ dzięki temu Teen Wolf notuje ogromną poprawę jakości opowiadania fabuły. W tym wątku mamy też dość sporą niespodziankę. Jeff Davis wyrasta na sprytnego manipulatora, bo dotychczas sugerował nam skupienie akcji na Kirze/Kitsune, co okazuje się przemyślaną zasłoną dymną.
[video-browser playlist="633846" suggest=""]
Teen Wolf dobrze pokazuje, jak w serialu z założenia młodzieżowym można dojrzale pokazać relacje międzyludzkie. Mowa o związku Scotta z Kirą, gdzie jest mnóstwo subtelności, a niewiele słów, szczególnie w scenie ukazania Kirze oblicza wilkołaka. W produkcji The CW mielibyśmy w tym momencie wiele dialogów sprawiających, że uszy krwawią, a tutaj zostaje to zrobione ze smakiem. Pomaga w tym wyśmienita chemia pomiędzy aktorami grającymi Kirę i Scotta.
Lynch świetnie radzi sobie także w wątku Stilesa. Jego kameralne sceny z matką Scotta wypadają szalenie nietypowo jak na Teen Wolf. Czuć delikatne emocje wynikające z wypalenia się Stilesa, który nie wie, co się z nim dzieje. Powiązanie jego stanu emocjonalnego z przeszłą sytuacją matki prowadzi tę historię w atrakcyjnym kierunku. Cliffhanger jest jednym z najlepszych i najbardziej emocjonujących, jakie możemy zobaczyć w tym sezonie serialowym. Diabelnie klimatyczne wyjawienie prawdy o tym, kto stoi w centrum sezonu 3B Teen Wolfa, jest wielką, pozytywną niespodzianką. Ciekawi mnie zatem jedna kwestia: skoro demony to te robaczki wylatujące z drzewa, to kim jest osoba, która w pamiętnym odcinku je wypuściła?
W tym wszystkim razi mnie jeden drobny szczegół. Gdy nagle twórcy skierowali się na tory japońskiej mitologii i Kitsune, gdzieś kompletnie zniknął wątek psychologicznych problemów bohaterów z samego początku sezonu 3B. Zostaje to ucięte zbyt drastycznie - teraz nikt poza Stilesem nagle niczego nie odczuwa. Mam nadzieję, że z czasem zostanie to poprawnie powiązane z całością.
Teen Wolf nie zwalnia tempa, nadal dostarczając wrażeń, emocji i dynamicznie rozwijając arcyciekawą historię. To jeden z tych seriali, na kolejne odcinki których czeka się z niecierpliwością.