Maria i Tomek to szczęśliwe małżeństwo, które wiedzie dość spokojne i poukładane życie. Niezależni finansowo, oboje rozwijają się zawodowo, a przy tym są wciąż w sobie zakochani i spodziewają się dziecka. Wszystko to, co ich łączy, bardzo szybko zostaje wystawione na próbę, gdy zmuszeni są do radzenia sobie z traumatyczną sytuacją, w której postawiło ich życie. Okazuje się, że "miłość" to nie to samo, co "kochanie", a małżeństwo to coś więcej niż proste bycie ze sobą.

Sławomir Fabicki zrobił film trudny. Przygniata on swoim ciężkim klimatem i boleśnie wżera się w duszę widza. Reżyserowi trzeba przyznać, że biorąc na warsztat temat obsesyjnego pożądania, które kończy się tragedią, udało mu się zachować świeżość przekazu. W Miłości nie ma taniego melodramatu, kiczowatych rozwiązań i zbędnego patosu. To film bardzo kameralny, ostry i surowy. Broni się minimalizmem i brakiem oczywistych sądów, których Fabicki unika jak ognia, całkowicie oddając interpretację w ręce widzów.

Historia, którą oglądamy na ekranie, nie miałaby tak mocnego przesłania, gdyby nie została doskonale zagrana. Delikatny i kontrowersyjny temat włożony w niewłaściwe ręce mógł zostać bardzo łatwo spłycony i potraktowany schematycznie. Na szczęście w Miłości aktorstwo jest doskonałe. Największym odkryciem jest tu Julia Kijowska, która oddała swojej postaci przeogromny szacunek, kreując ją bardzo prawdziwie, odważnie i z wyjątkową wrażliwością. Partnerujący jej Marcin Dorociński doskonale ją uzupełniał. Reszta obsady była równie przekonująca, a na szczególną uwagę zasłużyła Dorota Kolak, która w roli umierającej matki Tomka porusza specyficzne tony w emocjach widza.

Niesamowicie urzeka sposób realizacji filmu - jest bardzo cichy, stonowany i trąci impresją. Nie brakuje nasyconych zdjęć, soczystych dialogów czy wspaniale zbudowanego napięcia, które sprawia, że obraz ogląda się jak dobry thriller, nie wiedząc, co wydarzy się za chwilę. W Miłości doskonale daje się zauważyć wpływy kina Kieślowskiego, jego "Dekalogu" i Krótkiego filmu o miłości, a także wrażliwość bliską oscarowemu Rozstaniu. Fabicki jednak nie stworzył pretensjonalnej kalki, pozwolił się jedynie zainspirować, tworząc coś własnego.

W filmie nie brakuje symboliki, która, mam wrażenie, przerosła reżysera. Podana została w sposób zbyt nachalny i toporny, zupełnie odmiennie do całego tonu obrazu. I tak, miotający się w agonii ptak czy wnętrze kościoła, które rozświetlają wpadające promienie słońca, to motywy ograne i aż nazbyt wymowne. Potraktowanie chrztu dziecka jako początku etapu nowego (czystego i niewinnego?) życia sprawia, że zamiast prawdziwie słodko-gorzkiej końcówki dostajemy banał, przed którym Miłość skutecznie broniła się przez cały film. Szkoda zmarnowanej końcówki, która znacznie osłabia wydźwięk obrazu; nie jest ona jednak w stanie zepsuć jego ostatecznego odbioru.

Oglądając Miłość. Film Sławomira Fabickiego można uwierzyć, że kondycja polskiego kina nie jest aż taka zła, jakby się mogło zdawać. Okazuje się, że można zrobić film, który porusza, przekazuje prawdziwe emocje, jest głęboki i nie trąci kiczem czy patosem. A przede wszystkim jest wart zapamiętania. Taki jest właśnie film Fabickiego i takich filmów polskiej kinematografii życzyłabym sobie więcej. 

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj