Pozbycie się wyrazistego Romana Zimojicia, którego grał Christopher Meloni, było w moim odczuciu błędem. Jeśli scenarzyści chcieli nas zaskoczyć, to udało im się to niestety negatywnie. Zmiana władzy na dobrze znanego Russela ma jakiś sens, ale wydaje mi się, że postać Romana nie została należycie wykorzystana. Uśmiercony został zdecydowanie zbyt szybko, przez co dalsze sceny z Erikiem i Billem nie były już tak interesujące.

Nie zmieniła tego nawet Lilith, która w końcu pojawiła się w serialu. Jej krew działająca jak narkotyk to pomysł zbyt sztampowy jak na Czystą krew. Spodziewałem się czegoś znacznie lepszego, tymczasem głębia i tajemnica wątku gdzieś uleciała. Sytuację uratował pojawiający się w końcówce Godric, ale o efektach jego “wizyty” przekonamy się za tydzień. Liczę, że zarówno Bill jak i Eric obudzą się w porę, bo w tym odcinku na pewno nie byli w centrum uwagi, a bardziej robili za tło wydarzeń.

[image-browser playlist="600601" suggest=""]
©2012 HBO

Na czoło wysunął się za to Russell, który zachwycał swoim zachowaniem. Jego szybkie nawrócenie, zdania, które formułował i miny, jakimi „strzelał” do innych bohaterów, to zdecydowanie najmocniejsza część siódmego odcinka. Obawiałem się, że powrót do serialu Denisa O’Hare będzie przesadzony i z tej postaci nic nowego nie da się wycisnąć. Nic bardziej mylnego, a scena, w której przejmuje mikrofon od uroczej wokalistki w jednym z klubów rozbawiła mnie najbardziej.

Nie kupuję tego, jak rozwija się wątek Sookie. Może i bohaterka jest szczęśliwsza, gdy wokół siebie nie ma wampirów, ale sceny z jej udziałem są po prostu nudne. Obecność Jasona nie pomaga, a plan brata Sookie, by znaleźć tego, kto zamordował ich rodziców, skwitowałem ironicznym uśmieszkiem. Jeszcze niedawno (na początku czwartego sezonu) wątek wróżek dawał nadzieję na naprawdę ciekawą historię związaną z główną bohaterką. Teraz nie zostało z tego kompletnie nic. Szkoda.

[image-browser playlist="600602" suggest=""]
©2012 HBO

Damska część widowni odcinek powinna ocenić pozytywnie, głównie dzięki obecności na ekranie wpół nagiego Alcide’a. Jego „zapasy” z nową wilczą koleżanką do fabuły nie wniosły kompletnie nic, a sam wątek wilkołaków porusza się w tym sezonie bardzo ślamazarnie. Zaskoczył Laffayette i jego wizyta u starego znajomego z poprzednich sezonów. Dosyć ciekawie urozmaiciła ten odcinek, co zauważam dlatego, że dotychczas wątek Reynoldsa bardzo mnie nudził.

Uczucie politowania wzbudzają sceny z Terrym i Patrickiem. Kompletnie nie mam pojęcia, w jakim kierunku ten wątek pójdzie, ale na ten moment to chyba jedna z najgorszych historii, jakie można sobie wyobrazić w Czystej krwi. Jedynym atutem jest odstawienie na boczny tor irytującej Arlene, ale i w tym odcinku znalazły się idiotyczne fragmenty z jej wesela (oglądane na telewizorze i odtwarzaczu wideo z lat 90.), które należało błyskawicznie przewinąć.

Czy Russell pociągnie ten sezon do samego końca? Oby starczyło mu pomysłów...

Ocena: 6/10

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj