Ze zbiorem opowiadań Wypychacz zwierząt Jarosława Grzędowicza spotkałem się już kilka lat temu. Wtedy pozycji tej nie wybierałem ze specjalnym namysłem - była jedną z tych, które wpadły mi w ręce. A z takimi to wiadomo - albo trafi się na ładnie wyglądający produkt z mniej niż nędzną zawartością, albo na prawdziwą perełkę. Na szczęście okazało się, że Wypychacz... w każdym calu nadawał się do tej drugiej kategorii.
W tym roku wydawnictwo Fabryka Słów wypuściło na rynek drugie wydanie, w odświeżonej szacie graficznej i z szeroką akcją promocyjną w "social media". Korzystając z okazji, postanowiłem sobie przypomnieć zbiór i sprawdzić, czy po kolejnej lekturze mam takie same odczucia, jak za pierwszym razem. Na szczęście okazało się, że tak - Wypychacz… znów sprawił, że dobrze spędziłem czas.
Zbiór składa się z trzynastu opowiadań oraz posłowia (w którym Autor wyjaśnia, skąd czerpał pomysły). W większości utwory to tak zwane short stories - nie przekraczają kilku stron tekstu, jednak jest kilka zdecydowanie dłuższych kawałków. To, co zauważyłem parę lat temu, i co dostrzegłem dziś, to to, że Jarosław Grzędowicz zawarł w zbiorze teksty będące na granicy: z jednej strony dotykają one problemów ważnych i często poruszanych w fantastyce (jak kwestia wolności czy totalitaryzmów odmienianych przez wszelkie przypadki), jednak z drugiej są daleko od poważnych i ciężkich rozważań filozoficznych oraz skrajnie pesymistycznej wizji świata (choć nie jest on kolorowy i dobro tylko czasem potrafi zwyciężyć). Wszystko podane jest w przyjaznej formie językowej - opowiadania czyta się praktycznie jednym tchem, postacie są dobrze skrojone, a w paru przypadkach aż do bólu autentyczne.
Po pierwszej lekturze największe wrażenie zrobiło na mniej opowiadanie "Buran wieje z tamtej strony", dlatego za drugim razem zostawiłem je sobie na sam koniec. Na początku drugiego czytania zmierzyłem się z tymi krótszymi opowieściami: "Hobby ciotki Konstancji", "Obroną konieczną" czy tytułowym "Wypychaczem zwierząt" (to opowiadanie zostało ostatnio nawet "zekranizowane"). Są nadal zaskakujące (nawet przy ponownym czytaniu) i porządnie "zrobione". Grzędowiczowi w paru słowach udaje się zbudować to, na co inni potrzebują często całego tomu.
Wśród tych dłuższych opowiadań znajdują się zarówno moje ulubione, jak i te najsłabiej ocenione. Już przy pierwszym czytaniu nie mogłem się przekonać do "Farewell Blues" - chociaż sposób na pokazanie emigracji jest całkiem niezły, to jednak w końcówce naciągany. Z drugiej strony w tym opowiadaniu tkwi ciekawy "pomysł na…" totalitaryzm wychodzący z państwa nazbyt opiekuńczego. Przy odrobinie zastanowienie daje sporo do myślenia (zwłaszcza w scenie będącej aluzją do obozu koncentracyjnego - jedną, acz zapadającą mocno w pamięć).
Perłą zbioru, i to się potwierdziło w drugim czytaniu, jest "Buran wieje z tamtej strony". Co prawda mogłoby się wydawać, że to "Wilcza zamieć" jest tym tekstem, gdzie znajdziemy rozmach i Wielką Tajemnicę, jednak to właśnie "Buran…" wygrywa pomysłem i rozwiązaniami narracyjnymi. Opowiadanie dedykowane Kirowi Bułyczowi to fantastyczne (i w jednym, i w drugim znaczeniu) studium złożoności psychiki człowieka oraz tego, jak niewiele trzeba, by świat wyglądał inaczej. Siłę tej opowieści stanowi też z jakiej perspektywy obserwujemy akcję. Początkowo może powodować to zakłopotanie u czytelnika - wszak jesteśmy przyzwyczajenie do takiej, a nie innej sytuacji historycznej. Jednak najlepsze są te teksty, które walczą z tym, co oczywiste, wywracając świat do góry nogami. A "Buran…" taki właśnie jest. Dlatego jego polecam zostawić na deser podczas lektury - to będzie naprawdę godne zakończenie zbioru.
Po lekturze Wypychacza zwierząt czytelnik nie ma prawa czuć się wypchany. To trzynaście świetnych historii, nienachalnie fantastycznych, świetnie skrojonych, idealnie wypełnionych, bezbłędnie pozszywanych. Wciągają, pozwalają na chwilę zapomnieć o naszym świecie - choć bezsprzecznie o nim opowiadają. Czasem jednak warto spojrzeć na niego z takiej właśnie perspektywy. Może wtedy dostrzeżmy coś nowego?