W czołówce filmu poznajemy Josha i Nat. Widzimy ich od pierwszego spotkania, pierwszego pocałunku, aż do chwili, gdy z końcem napisów, trafiamy do kościoła na słowa: "Ogłaszam Was...". Zawieszam głos nie tylko dlatego, że wszyscy wiemy jaki jest koniec tej formułki, ale i dlatego, że to właśnie robi ksiądz. Potrzebujący w tej chwili głośno odkaszlnąć. Scenarzysta i reżyser raczą nas "żartem" otwarcia, który na szczęście nie wyznacza tonu całego filmu.

Ważniejszą jest formuła, wypowiedziana przez przyjaciółkę państwa młodych, która uroczystość ślubną kwituje krótkim: "Daję im rok". Te słowa stanowią zresztą główną oś fabularną, gdyż rodzina szybko mówi parze zakochanych, że pierwszy rok małżeństwa jest najtrudniejszym. Jeśli go przetrwają, będą w stanie przetrwać także wszystkie inne przeciwności. Reguła wydaje się prosta. Jak bywa w takich sytuacjach, rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. Już w kolejnej scenie oglądamy Josha i Nat podczas wizyty u psychologa par, która ma pomóc ich rozpadającemu się małżeństwu.

[image-browser playlist="594053" suggest=""]©2013 ITI Cinema

"Daję nam rok" jest filmem schematycznym, powielającym pomysły stosowane w wielu obrazach o podobnej tematyce. Na szczęście nie jest filmem nudnym. Mimo, że wiemy jak całość się skończy, sam sposób dochodzenia do tego zakończenia stanowi miłą filmową przygodę, którą ogląda się z zainteresowaniem. Sam finał jest tak zgrabnie poprowadzony, że nie sposób się nie uśmiechnąć. Nie tylko zresztą dlatego, że ostatnia scena dzieje się na Nowym Dworcu King’s Cross, dokładnie między peronami 9-tym i 10-tym, co stanowi bardzo przyjemny detal, który ucieszy wszystkich fanów pewnej słynnej brytyjskiej książki.

Produkcja obfituje w sporą ilość niewybrednego, czasami nawet sprośnego humoru, ale na szczęście nie jest on przeważającym jego typem. Nie odbiega też zbytnio od tego, co w ostatnich latach mogliśmy oglądać w innych obrazach komediowych, chociażby tych spod znaku Judda Apatowa, czy Todda Phillipsa. Biorąc pod uwagę, że Dan Mazer współtworzył wcześniej scenariusze takich filmów, jak "Borat", czy "Bruno", nietrudno zrozumieć dlaczego chętny jest stosować takie zagrania. Co ważne, ten rodzaj humoru w "Daję nam rok" nie jest ani szczególnie szokujący, ani obrazoburczy. Nie jest też stosowany w sposób, w jaki korzystają z niego wspomniani wcześniej reżyserzy. Jest mniej dosadnie, ale też mniej zabawnie. W zasadzie większość zastosowanych chwytów częściej wywołuje wzruszenie ramion niż jakiekolwiek poruszenie, czy sam śmiech. Na szczęście jest kilka scen, które należą do zabawnych i wywołujących uśmiech. Najlepszą jest ta, w której Guy zaprasza Nat do sali konferencyjnej, gdzie zebrał kilka "artefaktów" wspomagających uwiedzenie kobiety. Sposób, w który sytucja wymknie się spod kontroli, jest niezmiernie humorystyczny.

Aktorzy nie mają nic specjalnego do grania. Zachowują się jak dziesiątki bohaterów w komediach romantycznych. Nie ma w postaciach nic szczególnego, co by je wyróżniało i sprawiło, że zostaną zapamiętane na dłużej. Ot, bohaterowie stworzeni, jak z katalogu: "protagoniści komedii romatycznej": pisarz, specjalistka od reklamy, biznesmen i aktywistka. W obsadzie dwójka aktorów, która wypłynęła niedawno dzięki rolom serialowym. Rose Byrne, wciąż chyba najlepiej znana z serialu Układy i Simon Baker, kojarzony szerszej publiczności jako Mentalista. Oboje wypadają przeciętnie, najbardziej oddziałując na widza swoją urodą. Anna Farris i Rafe Spall są nieco lepsi, grając niedorosłych dorosłych, którzy nie do końca pojęli czego chcieliby od życia. Poczynania całej czwórki ogląda się bezboleśnie, gdyż mimo swojej schematyczności, są całkiem wiarygodni.

[image-browser playlist="594054" suggest=""] ©2013 ITI Cinema

Najgorszy jest najlepszy przyjaciel Pana Młodego, grany przez Stephena Merchanta. Postać zabawnego, nie do końca dostosowanego społecznie przyjaciela głównego bohatera, to zagrywka stara, jak sam gatunek komedii romantycznej. W "Daję nam rok" to właśnie przyjaciel jest głównym prowodyrem niezręcznego humoru, człowiekiem mówiącym najmniej stosowne rzeczy w najmniej stosownych chwilach. Jego zachowanie budzi zażenowanie konwersujących z nim osób, jak i samego widza. Jego żarciki nie są bowiem ani szczególnie zabawne, ani szczególnie świeże. To sprawia, że nieliczne sceny, w których bierze udział należą do najsłabszych fragmentów obrazu.

"Daję nam rok" jest poprawną komedią, nawet jeśli momentami nieco ciężkostrawną. Na szczęście film Mazera broni się jako całość i staje się całkiem przyjemną, niezobowiązującą, jednorazową rozrywką. Przy czym taką, która dość szybko ulatuje z głowy.

Ocena: 6/10

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj