Zaid jest szanowanym kardiochirurgiem w jednym ze szpitali w Kopenhadze. Ma dobrych przyjaciół, z którymi spotyka się, aby pogadać przy czerwonym winie. Razem z jego kochającą żoną oczekują przyjścia na świat ich pierwszego dziecka. Wszystko się jednak diametralnie zmienia, gdy brat Zaida, Yasin zostaje brutalnie zamordowany. Lekarz domyśla się, że musiał to zrobić ktoś z arabskiego gangu dowodzonego przez okrutnego Semiona. Zaid postanawia więc zostać mścicielem, który rozprawi się z przestępczością na ulicach i wymierzy karę zabójcy brata. Widać, że twórca filmu chciał wykreować swoją wersję genezy jaką widzieliśmy już w przypadku wielu komiksowych mścicieli. Reżyser zapożyczył kilka elementów z innych historii pogromców przestępców, jakie mogliśmy zobaczyć na ekranie i stworzył swego rodzaju kinowego Frankensteina. Mamy zatem bohatera poruszającego się na motocyklu niczym Ghost Rider, walczącego z kryminalistami w mrocznym mieście niczym z opowieści o Batmanie, którego zmotywowała prywatna tragedia, jak w przypadku Punishera. Właśnie trudno nie oprzeć się wrażeniu, że to własnie tym ostatnim mścicielem najbardziej inspirowali się twórcy przy tworzeniu głównej postaci, co na pewno odczujecie, gdy zobaczycie ten film. Wymienione przeze mnie postacie miały głębie, przez co bardzo utożsamialiśmy się z ich wyborami i motywacjami. Tutaj tego zupełnie nie widać. Cała historia przechodzi jakby obok, nie wczuwamy się w nią i nie kibicujemy głównemu bohaterowi. Postać Zaida, która prowadzi nas przez całą fabułę, została w bardzo pokrętny i dziwny sposób napisana. W pewnym momencie wolimy, jak na ekranie pojawia się stabilny lekarz, który wspiera swoją żonę znajdującą się w ósmym miesiącu ciąży. Bardziej zaczynamy lubić tę wersję bohatera niż jego mroczne alter ego, a tak nie powinno się zdarzyć w wypadku filmów z tego gatunku. Mściciel, któremu powinniśmy kibicować przez cały seans tutaj jest pewnym społecznym wybrykiem, który pojawia się na chwilę, aby skopać paru drani i tak naprawdę nic z tego nie wynika. Kuleje także drugi plan, który zupełnie zlał się z tłem opowieści. Wydaje się, że te postacie znajdują się w filmie tylko i wyłącznie dlatego, aby stać się mięsem armatnim dla przestępców. Każdy szanujący się bohater musi mieć swoich walecznych pomagierów, ale w tym filmie są w ogóle niepotrzebni. Jedyna postać z potencjałem, czyli Alex, maniak pewnej gry komputerowej i przyjaciel Zaida, w pewnym momencie znika nam zupełnie z ekranu i pojawia się na chwilę pod koniec filmu. Czarny charakter także nie jest dobry. Ot, taki zwykły miejscowy gangster, który lubi nielegalne walki, pieniądze i brutalnie rozprawia się z konkurencją. Reżyser próbował stworzyć tutaj opowieść z pewnym mrocznym klimatem i tego nie da się mu odmówić. Nocne ujęcia, obraz złych dzielnic miasta, to wszystko działa. Gdyby tylko udało się dodać do tego świetną historię, dostalibyśmy bardzo dobry film. Tutaj mamy za dużo skrótów fabularnych, intryga bardzo szybko się rozwiązuje. Narracja nie poprowadzona jest w płynny sposób, w pewnym momencie historia trzyma się tylko na dobre słowo. Do tego dochodzi bardzo chaotyczny w pewnych momentach montaż, jak podczas sceny nielegalnej walki, czy ujęcia zza pleców bohatera z trzęsąca się kamerą, co w tym momencie w ogóle się nie sprawdza. To rzutuje na odbiór tego obrazu. Nie mamy także wiele scen akcji jak na obraz z tego gatunku, a gdy już je dostajemy to zawierają strasznie słabe choreografie walk. Underverden miał być ciekawą wariacją na temat genezy mściciela jednak stał się swoistym zlepkiem różnych motywów z lepszych opowieści tego typu. Szkoda, bo ta historia miała potencjał.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj