Pierwsza połowa finału "Once Upon a Time" oferuje wiele zabawy baśniową konwencją, wywracając cały świat serialu do góry nogami. Tutaj mamy najwięcej świeżości, możemy zobaczyć znanych bohaterów w kompletnie innych rolach, co sprawdza się fantastycznie. Regina w roli Śnieżki, Rumpel jako mężny pogromca trolli czy Śnieżka jako zła królowa dają wiele frajdy podczas seansu, a aktorzy pokazują się z innej perspektywy i wyrywają się pod względem aktorskim z lekkiego marazmu, w który po tych kilku sezonach mogli wpaść. To właśnie jest piękny lek na monotonię, bardzo skutecznie pokazujący, jak można się jej pozbyć, oferując w tym jednym odcinku coś nowego dla widzów. Z wszystkich postaci mieszane odczucia wywołuje jedynie Ginnifer Goodwin w roli złej Śnieżki, która momentami tworzy zbyt karykaturalną i nieprzekonującą kreację. Jestem pewien, że Goodwin umie grać, co pokazała w wielu niezależnych produkcjach, ale tutaj czegoś zabrakło do pełnej wiarygodności. W sumie problemem finału jest dla mnie tylko oparcie opowiadanej historii na barkach Henry'ego. Aktor już nie raz udowadniał, że z powodzeniem tworzy jedną z najbardziej irytujących postaci w telewizji, a jeszcze brak mu aktorskich umiejętności, którymi potrafiłyby pociągnąć fabułę i pozwolił nam sympatyzować z jego bohaterem. Najgorzej wygląda to podczas śmierci Reginy - jego próba ukazania smutku wypada bardzo karykaturalnie. [video-browser playlist="698213" suggest=""] Co ciekawe, na tle Henry'ego pozytywnie zaskakuje Jennifer Morrison, która najszybciej wpadła w marazm i granie jedną miną w rolli Emmy. Przez zmianę koncepcji bohaterka dostaje trochę większe pole do popisu i wychodzi to nieźle. Z uwagi na wydarzenia z końcówki finału można chyba założyć, że przed Morrison największe aktorskie wyzwanie. I to jest właśnie najbardziej pozytywna zaleta tych dwóch odcinków - fantastyczna zapowiedź kolejnego sezonu, która już w tej chwili oferuje świeżość i sporą zmianę koncepcji. Zła Emma może być czymś, co tak rozrusza tę fabułę jak wprowadzenie w tej części sezonu złych czarownic. Mimo wszystko odnoszę wrażenie, że cały motyw z Autorem nie został do końca dobrze wykorzystany. Pomysł jest wyśmienity, ale wydaje się, że potencjał drzemie w nim na o wiele więcej. Może lepiej będzie to działać z czarodziejem, o którym słyszeliśmy od jakiegoś czasu? Odkrycie jego tożsamości nie jest jakimś szczególnym zaskoczeniem, a nawet rzekłbym, że przyjmuję to z optymizmem. Twórcy "Once Upon a Time" udowodnili już w tym sezonie, że stać ich na kreatywne decyzje, które nie pozwalają temu serialowi popaść w totalną monotonię. Sęk w tym, że to tylko połowa sukcesu, bo kluczowe jest dobre obsadzenie postaci. Elizabeth Mitchell z pierwszej połowy 4. sezonu pokazała, jak zła castingowa decyzja może położyć cały wątek, dlatego też liczę, że tym razem uda się znaleźć osobę na tyle charyzmatyczną i ciekawą, że obok Jennifer Morrison będzie napędzać 5. sezon. Czytaj również: UPFRONTY 2015: Jesienne ramówki dzień po dniu Finał "Once Upon a Time" jest bez wątpienia dobry, emocjonujący, momentami zabawny, a przede wszystkim świeży dzięki różnym zabiegom fabularnym. Cały sezon 4B zaliczam do udanych, bo odwrócenie ról w relacji bohater-złoczyńca okazało się pomysłowe i skutecznie zwiększyło jakość po przeciętnej zabawie w "Krainie lodu". Oby to było kontynuowane w kolejnej serii.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj