„Dawno, dawno temu”: sezon 4, odcinek 22 i 23 (finał) – recenzja
Finał 4. serii "Dawno, dawno temu" to kawał dobrej i porządnej rozrywki, która oferuje wiele świeżości fanom serialu i zapowiada jeszcze lepszy kolejny sezon.
Finał 4. serii "Dawno, dawno temu" to kawał dobrej i porządnej rozrywki, która oferuje wiele świeżości fanom serialu i zapowiada jeszcze lepszy kolejny sezon.
Pierwsza połowa finału "Once Upon a Time" oferuje wiele zabawy baśniową konwencją, wywracając cały świat serialu do góry nogami. Tutaj mamy najwięcej świeżości, możemy zobaczyć znanych bohaterów w kompletnie innych rolach, co sprawdza się fantastycznie. Regina w roli Śnieżki, Rumpel jako mężny pogromca trolli czy Śnieżka jako zła królowa dają wiele frajdy podczas seansu, a aktorzy pokazują się z innej perspektywy i wyrywają się pod względem aktorskim z lekkiego marazmu, w który po tych kilku sezonach mogli wpaść. To właśnie jest piękny lek na monotonię, bardzo skutecznie pokazujący, jak można się jej pozbyć, oferując w tym jednym odcinku coś nowego dla widzów. Z wszystkich postaci mieszane odczucia wywołuje jedynie Ginnifer Goodwin w roli złej Śnieżki, która momentami tworzy zbyt karykaturalną i nieprzekonującą kreację. Jestem pewien, że Goodwin umie grać, co pokazała w wielu niezależnych produkcjach, ale tutaj czegoś zabrakło do pełnej wiarygodności.
W sumie problemem finału jest dla mnie tylko oparcie opowiadanej historii na barkach Henry'ego. Aktor już nie raz udowadniał, że z powodzeniem tworzy jedną z najbardziej irytujących postaci w telewizji, a jeszcze brak mu aktorskich umiejętności, którymi potrafiłyby pociągnąć fabułę i pozwolił nam sympatyzować z jego bohaterem. Najgorzej wygląda to podczas śmierci Reginy - jego próba ukazania smutku wypada bardzo karykaturalnie.
[video-browser playlist="698213" suggest=""]
Co ciekawe, na tle Henry'ego pozytywnie zaskakuje Jennifer Morrison, która najszybciej wpadła w marazm i granie jedną miną w rolli Emmy. Przez zmianę koncepcji bohaterka dostaje trochę większe pole do popisu i wychodzi to nieźle. Z uwagi na wydarzenia z końcówki finału można chyba założyć, że przed Morrison największe aktorskie wyzwanie. I to jest właśnie najbardziej pozytywna zaleta tych dwóch odcinków - fantastyczna zapowiedź kolejnego sezonu, która już w tej chwili oferuje świeżość i sporą zmianę koncepcji. Zła Emma może być czymś, co tak rozrusza tę fabułę jak wprowadzenie w tej części sezonu złych czarownic.
Mimo wszystko odnoszę wrażenie, że cały motyw z Autorem nie został do końca dobrze wykorzystany. Pomysł jest wyśmienity, ale wydaje się, że potencjał drzemie w nim na o wiele więcej. Może lepiej będzie to działać z czarodziejem, o którym słyszeliśmy od jakiegoś czasu? Odkrycie jego tożsamości nie jest jakimś szczególnym zaskoczeniem, a nawet rzekłbym, że przyjmuję to z optymizmem. Twórcy "Once Upon a Time" udowodnili już w tym sezonie, że stać ich na kreatywne decyzje, które nie pozwalają temu serialowi popaść w totalną monotonię. Sęk w tym, że to tylko połowa sukcesu, bo kluczowe jest dobre obsadzenie postaci. Elizabeth Mitchell z pierwszej połowy 4. sezonu pokazała, jak zła castingowa decyzja może położyć cały wątek, dlatego też liczę, że tym razem uda się znaleźć osobę na tyle charyzmatyczną i ciekawą, że obok Jennifer Morrison będzie napędzać 5. sezon.
Czytaj również: UPFRONTY 2015: Jesienne ramówki dzień po dniu
Finał "Once Upon a Time" jest bez wątpienia dobry, emocjonujący, momentami zabawny, a przede wszystkim świeży dzięki różnym zabiegom fabularnym. Cały sezon 4B zaliczam do udanych, bo odwrócenie ról w relacji bohater-złoczyńca okazało się pomysłowe i skutecznie zwiększyło jakość po przeciętnej zabawie w "Krainie lodu". Oby to było kontynuowane w kolejnej serii.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat