Po drugim odcinku serialu Ten Days in the Valley widzimy już wyraźnie schemat całej produkcji. Każdy odcinek będzie odpowiadał jednej dobie, z których każda kolejna ma przybliżyć główną bohaterkę do odnalezienia córki. Nastał już drugi dzień po porwaniu... i dalej nie dzieje się nic. W odcinku brak wciągającej akcji, a postawa głównej bohaterki zbyt irytuje, by można było jej współczuć. Jane tak naprawdę nie jest ani na etapie akceptacji faktu porwania, ani na etapie jego odrzucenia. Kobieta angażuje się w podwójne śledztwo, współpracując jednocześnie z policją i działając na własną rękę, jednak w swoich decyzjach jest zupełnie nijaka. Wystarczy pokazać jej palcem, że osoba X może być z takich czy innych powodów podejrzana, a ona już mknie w jej kierunku, gotowa wymierzyć sprawiedliwość. Tak też było z pretensjami wobec gospodyni domowej, Beatriz. Nie przeczę, kobieta wydaje się podejrzana, ale działanie głównej bohaterki było w tym momencie bezzasadne. Dopiero co wróciła z rozmowy z PJem, a przecież to właśnie on był na jej celowniku od samego momentu porwania. Tymczasem wystarczy jego zapewnienie o niewinności i Jane szuka kolejnego winnego. Prawdopodobnie można to wszystko argumentować rozbiciem i tym, że jej życie stanęło na głowie, jednak jej działania w dalszym ciągu uznaję za irytujące i zwyczajnie głupie. Najgłupszym zagraniem, jakie zaprezentowała Jane w odcinku numer dwa, jest jednak naćpanie się na oczach dilera, byleby tylko udowodnić, że nie jest z policji. Po tej scenie czuję do jej postaci pewną niechęć. Znacznie lepiej wypada wątek siostry Jane, Ali. Kobieta jest autentyczna, twardo stąpająca po ziemi, racjonalna. Momentami zdaje się, że to jej zależy bardziej na odnalezieniu siostrzenicy, niż jej własnej matce – ten kontrast widać przede wszystkim w scenie ze zrywaniem ogłoszeń o zaginięciu. Naprawdę nie rozumiem postępowania Jane, która z każdą swoją decyzją tylko traci w moich oczach. Żeby było ciekawie, odcinek numer dwa nie prezentował już nadmiaru postaci – przeciwnie, Jane pojawia się na ekranie dość rzadko, w przeciwieństwie do tego co było tydzień temu. Twórcy zdają się iść ze skrajności w skrajność, nie mogąc znaleźć równowagi, która działałaby na korzyść odcinka. Zamiast umotywować działania bohaterki, postanawiają usunąć ją na bok, by tym razem uwypuklić postać detektywa. Detektywa, który na domiar złego nie jest szczególnie interesujący.
fot. materiały prasowe
Nie do końca wiem, co myśleć o Casey (Emily Kinney), współpracownicy Jane i nowej partnerce jej byłego męża. Kobieta ulega manipulacji ze wszystkich stron i zdaje się być zastraszona, zagubiona i kompletnie bezsilna wobec całej sytuacji. Momentami trudno akceptować jej uległość wobec mężczyzny, który bez najmniejszego wysiłku robi z niej swoje alibi. Niemniej, w oczach Casey widać dezorientację, która może przerodzić się w ważne działanie. Jestem ciekawa, po której stronie opowie się kobieta. Powracając do wątku PJ-a, nie można nie zauważyć, że konfrontacja zapowiedziana już w poprzednim odcinku, zupełnie nie budzi emocji. Bohaterowie spotykają się na ulicy jak gdyby nigdy nic i wymieniają kilka zdań. To tyle, Jane idzie prowadzić swoje śledztwo dalej. Nie ma żadnych elementów zaskoczenia, nie ma napięcia ani klimatu. Trudno nawet ocenić, do czego to wszystko prowadzi, bo jeśli Jane co odcinek ma konfrontować się z kolejnymi podejrzanymi i wykluczać ich z listy osób trzecich uwikłanych w sprawę, to zapowiada się jedna wielka nuda. Jestem nieco zawiedziona odcinkiem numer dwa, bo nie zrobił choćby pół kroku do przodu od momentu pilota.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj