Szybka analiza trendów zakupowych wśród polskich fanów powieści graficznych wskazuje, że komiks DCEased. Niezniszczalni, kontynuacja wydarzenia zapoczątkowanego na naszym rynku przez Nieumarłych w świecie DC, cieszy się naprawdę dużą popularnością. Wygląda więc na to, że rodzimi czytelnicy pokładają wielkie nadzieje w evencie, w ramach którego doskonale nam znani superbohaterowie zatańczyli straceńcze tango z zombie. Śpieszę donieść, że nowa odsłona cyklu z całą pewnością zaspokoi oczekiwania nawet najbardziej wymagających odbiorców, przy czym w tej materii z pełną mocą trzeba zaakcentować jej rozrywkowe przeznaczenie. Innymi słowy: scenarzysta Tom Taylor nie sili się na tworzenie historii, która miałaby wykazywać ambicje filozoficzne tudzież psychologiczne. Jego opowieść w pierwszej kolejności jest naprawdę umiejętnym poszerzeniem i uzupełnieniem postapokaliptycznego świata DC, w którym techno-organiczny wirus antyżycia zbiera swoje śmiertelne żniwo, infekując coraz to nowsze postacie i lwią część ludzkości. Motorem napędowym Niezniszczalnych staje się dramat, jednostek i grup, choć Taylor konsekwentnie decyduje się na jego pożenienie z tym, co spektakularne, widowiskowe. Nowy tom można pochłonąć w mgnieniu oka; w dodatku tylko rozbudzi on nasze apetyty w kontekście oczekiwania na kolejne odsłony wydarzenia.  W skład polskiego wydania weszły trzy zeszyty serii Unkillables; Taylor zdecydował się w nich skupić na złoczyńcach i antybohaterach, ukazując, w jaki sposób rozszerzająca się w zastraszającym tempie epidemia wpływa na postacie operujące zazwyczaj po ciemnej stronie mocy. Skoro już na naszej planecie zaroiło się od pałających żądzą krwi hord zombie, a Liga Sprawiedliwości zakończyła swoją działalność w pierwotnej formie, ekspozycja jednostek napędzanych przede wszystkim instynktem przetrwania wydaje się tyleż zrozumiała, co intrygująca. Nieśmiertelny Vandal Savage postanowił więc zebrać grupę ocalałych szubrawców przeróżnej maści, na której czele stanął sam Deathstroke. Na przeciwległym biegunie fabularnym pojawia się z kolei od dawna dążący po trupach do celu Jason Todd aka Red Hood, który wraz z drużyną mniej lub bardziej nieoczekiwanych sojuszników chce walczyć z wszędobylskim zagrożeniem na własną rękę. Jest coś przewrotnego w fakcie, że to właśnie te dwa zespoły mogą zadecydować o dalszym losie ziemskich herosów i całej Ziemi. Rzecz w tym, że złoczyńcami nie powoduje naprędce zbudowana definicja większego dobra, a głównie czysto egoistyczne pobudki. Nie dziwi więc specjalnie, że zanim postacie ruszą do boju ze wspólnym wrogiem, będą musiały przynajmniej spróbować zakopać dawne, wojenne topory i odnaleźć czy raczej wypracować nić porozumienia. 
Źródło: Egmont
Choć czytelnicy tego tomu będą nieustannie odczuwali charakterystyczną dla Nieumarłych w świecie DC, podniosłą aurę przedstawionych wydarzeń, Taylor w bardzo sprawny sposób przesuwa akcenty narracyjne w stronę tego, co intymne, kameralne i siłą rzeczy wpisane w najważniejsze postacie Niezniszczalnych. Wszędzie dookoła szaleje przybierająca coraz bardziej złowrogą formę apokalipsa zombie, jednak scenarzystę zdaje się przede wszystkim interesować tragiczne położenie złoczyńców i antybohaterów, którzy w ekspresowym tempie muszą odnaleźć się w całej tej zawierusze. Są tu traumy i dramaty, przebłyski nadziei i wszechogarniający mrok, chłodna kalkulacja i świadomość walki o przetrwanie ludzkości. Czasami, z ogromną korzyścią dla odbiorcy, zostają one rozpisane na zasadzie opozycji i, wydawałoby się, wzajemnie wykluczających się przeciwieństw. Z jednej więc strony grupy łotrów dążą do przetrwania, z drugiej zaś ich członkowie z nie do końca nawet samym sobie znanych powodów zaczynają odczuwać znaczenie prowadzonych przez nich operacji. Taylorowi w żadnym stopniu nie zależy na tym, aby Niezniszczalni zamienili się w koło zamachowe rzeczywistości DCEased; patrząc z perspektywy fabularnej mamy tu raczej do czynienia ze swoistym powrotem, zaakcentowaniem tego, w jaki sposób strach wpływa na jednostkę. Dodajmy do tego fakt, że te zabiegi są nierozerwalnie połączone z całą siecią twistów, które napędzają kolejne wydarzenia. Świat, w którym superbohaterowie i złoczyńcy stają twarzą w twarz z apokalipsą, potrafi być znacznie bogatszy, niż ktokolwiek mógł przypuszczać.  Nie trzeba być wielkim znawcą powieści graficznych, by zdać sobie sprawę, że odpowiedzialny za warstwę rysunkową Karl Mostert mocno inspirował się spuścizną komiksów ze Starego Kontynentu. Mam z tym odważnym, choć chyba nie do końca starannie przemyślanym zabiegiem pewien problem: niektóre z plansz wydają się wyrwane z większego kontekstu wizualnego, jakby ich statyczność pochodziła z zupełnie innego albumu. Na całe szczęście tego typu kadry są nieliczne i giną w dojmującym świecie nakreślonym przez Mosterta, który stworzonymi przez siebie grafikami potęguje beznadziejne położenie najważniejszych postaci i zanurza czytelnika w posępnej, wyjałowionej rzeczywistości postępującej apokalipsy.  Po lekturze tego tomu dotarło do mnie, że DCEased. Niezniszczalni - uwzględniając wyłącznie płaszczyznę fabularną - nie do końca są tą historią, której oczekiwałem. Tym bardziej mnie samego zaskakuje fakt, że z czystym sumieniem mogę mu przyznać tak wysoką ocenę. Wygląda na to, że Tom Taylor ma w rękawie całkiem sporo asów, a jego pomysł na to wydarzenie wymyka się próbom kategoryzacji czy wrzucenia scenariuszy poszczególnych odsłon cyklu do szufladki jednej konwencji. Owszem, to wciąż apokalipsa naznaczająca świat trykociarzy, jednak zaserwowana z wielkim wyczuciem i dbałością o detale. Wszystko staje tu przecież na głowie: herosi zamieniają się w zombie, a antagoniści w herosów. Po Niezniszczalnych nabierzemy w dodatku wrażenia, że nieoczywiste kierunki fabularne same w sobie potrafią nas zaangażować bez reszty. No cóż, końce świata faktycznie potrafią być piękne. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj