Chyba nikogo nie trzeba specjalnie przekonywać, że Quentin Dupieux to pierwszorzędny żartowniś świata kina, prankster pełną gębą, który pod płaszczykiem zwariowanych, surrealistycznych komedii poddaje analizie różnorakie zjawiska nieodłącznie wpisane w mroczną stronę naszej natury. Przemoc bywa u niego tak dosłowna, jak i symboliczna, choć przede wszystkim karykaturalna - to przecież filmowiec, który postanowił dać światu obdarzoną parapsychicznymi zdolnościami Morderczą oponę. Teraz reżyser powrócił z Deerskin, produkcją-dziwadłem, wymykającą się jakiejkolwiek kategoryzacji poznawczej. Możesz na nią spojrzeć przez pryzmat historii rozwodnika w średnim wieku, który balansuje gdzieś na granicy samotności i psychopatii. Dojrzysz tu opowieść o procesie twórczym i związanymi z nim wyrzeczeniach i szaleństwie. Znajdziesz ślady autotematyczne, w których autor subtelnie przedstawia manifest na temat X Muzy. Dostrzeżesz osobliwe pomieszanie ekranowej sieczki z obłąkaną na poziomie humorystycznym fabułą. Dopatrzysz się zniuansowanej analizy związku człowieka i natury - kto kogo pochłania, my ją czy ona nas? Najpiękniejsze jest to, że którąkolwiek interpretację wybierzesz, i tak będziesz miał rację. Dupieux doskonale opanował operowanie przewrotnością przekazu, a przy tym naprawdę dobrze radzi sobie w aspekcie realizacyjnym. Szkoda tylko, że to, co mogłoby być 77-minutowym fabularnym orgazmem, momentami najwięcej rozkoszy daje samemu reżyserowi. Zdaje się on zapominać, że stworzył historię w założeniu przeznaczoną dla kogoś więcej niż jego samego.   Już na samym początku filmu jest niepokojąco: grupa osób wrzuca kurtki do bagażnika samochodu, dodając przy tym, że już nigdy więcej nie będą ich nosić. O co tu, do licha, chodzi? Dowiemy się kilka minut później, gdy 44-letni Georges (Jean Dujardin) trafi do górskiej chatki, której gospodarz za, bagatela, 7 500 euro sprzeda mu niczym niewyróżniającą się kurtkę ze skóry daniela. Powiedzieć, że protagonista jest nią zachwycony, to nic nie powiedzieć. Rodzi się tu jakaś obsesja, swoista zażyłość pomiędzy rozedrganym emocjonalnie człowiekiem a jego odzieniem. Georges najczęściej ma kurtkę na sobie i chce, by wszyscy go komplementowali. Jeśli ją odkłada, to zaczyna z nią... rozmawiać. Tak, przedmiot do niego mówi i coraz mocniej przeszkadza; w ostateczności pragnie być jedyną kurtką na świecie, a główny bohater postanawia spełnić jej zachciankę. Wszystko rozgrywa się w urokliwej górskiej scenerii - Georges trafia do zabitego dechami hotelu, a w pobliskim barze poznaje pracującą tam Denise (Adèle Haenel). Dziewczyna jest znudzona wiejskim życiem, przez co stanowczo zbyt naiwnie podchodzi do nowo poznanych. Z paradującym w skórze daniela mężczyzną połączy ją chęć stworzenia filmu, mającego być kompozycją nagrań Georgesa, rozpisanych pod dyktando oczekiwań jego odzienia. Trzeba bowiem dodać, że sprzedawca kurtki w pakiecie zafundował mu jeszcze cyfrową kamerę. Zdradzenie tego, co dzieje się później, odebrałoby Wam przyjemność z seansu. Nadmienię tylko, że wióry lecą, a stężenie ekranowego dziwactwa na minutę czasu ekranowego jest niespotykane. Wsiadasz? Wysiadasz? Pociąg Dupieuxa nie zatrzyma się aż do osobliwego, słodko-gorzkiego finału. 
fot. Diaphana Distribution
Nie przywiązujcie większej uwagi do powyższego opisu; fabuła w Deerskin to nic innego jak pożenienie banału z pretekstem, a wśród gości ceremonii najczęściej dają o sobie znać groteska i absurd. Oś historii rozciąga się gdzieś pomiędzy dwoma niemożliwymi związkami - Georgesa z kurtką i z Denise. Zestawiając te relacje, otrzymujemy unikalny destylat, jakby Dupieux w postaci Dujardina kreślił (auto)portret człowieka w stanie kryzysu. Emocjonalnego, małżeńskiego, duchowego, osobowościowego, twórczego, każde określenie będzie tu pasować. Reżyser niespecjalnie dba o to, byśmy poznali motywacje i zagłębili się w psychikę bohaterów. Gdzieniegdzie stara się co prawda umieścić odwołania do rozpadu związku protagonisty, jednak nie liczcie na żadną wiwisekcję ewolucji psychicznej Georgesa. Tego gna w stronę zezwierzęcenia, dosłownego i metaforycznego. Jeśli zapytasz dlaczego, to odpowiedź jest tylko jedna: ponieważ to właśnie sprawia twórcy frajdę. Tak wielką, że gra on z nami w kotka i myszkę. Raz po raz wysyła mylne tropy; a to, że mamy do czynienia z opowieścią o ukrywaniu się w skorupie, a to, że odpowiedzią na życiowe bolączki jest "zabójczy wygląd", o którym wspomni główny bohater. W tle majaczą dziwne dźwięki, ni to z horroru, ni z serialu kryminalnego z lat 70., ni znad rozpalonego przez Indian ogniska. Przebitki na daniele, piękno gór, a do tego dochodzą jeszcze tak bogate alegorie kinowe, że niejednego z nas przytłoczą. Jeśli się uprzeć, to w historii znajdziemy mniej lub bardziej czytelne nawiązania do twórczości Dario Argento, Dżigi Wiertowa, Davida Lyncha, Stanleya Kubricka, a Quentin Tarantino zostaje nawet wspomniany na ekranie. Denise przemontowała bowiem jego Pulp Fiction w porządku chronologicznym - efekt był "beznadziejny". Perspektywa, w której Deerskin zaczniemy czytać jako zabranie przez reżysera głosu na temat kondycji X Muzy, jest szalenie intrygująca. Co to znaczy być reżyserem? "Mężczyzna trzymający kamerę w dłoni już jest twórcą" - powie Georges. Później zacznie namawiać Denise na finansową pomoc, twierdząc, że istniejący tylko w jego umyśle współpracownicy z planu zdjęciowego kręcą obecnie na Syberii, tworząc tam gigantyczną scenę akcji na lodowcu. Wszyscy zginą, ale nawet po swojej śmierci wyślą w tej sprawie faks. I wreszcie ten niedający mi spokoju dialog między głównymi bohaterami; "Czy ten film nie jest dziwny?" - pyta Denise. "Możesz tak to teraz odbierać, ale w rzeczywistości wymiata" - odpowie Georges. Problem polega na tym, że czuć tu odrobinę asekuracji ze strony reżysera. Nie do końca właściwie wiadomo, w którym kierunku chciał pójść ze swoją opowieścią. Deerskin najlepiej wypada więc tam, gdzie schodzi na podlane groteską tory komediowe. W innych miejscach chce być historią o wszystkim i o niczym jednocześnie. Może jednak cały urok twórcy polega na tym, byśmy nie starali się go zrozumieć, a dali mu się ponieść przez meandry swoich pomysłów? Jak to w labiryncie; albo się zagubisz i przepadniesz, albo znajdziesz drogę wyjścia.  W materii realizacyjnej Dupieux z pewnością dojrzał; Deerskin nie postawimy w jednym rzędzie obok tych jego dzieł z przeszłości, w których kamera zachowywała się tak, jakby zaaplikowano jej LSD. Reżyser ma ogromną wiedzę kinową i skwapliwie z niej korzysta, bawiąc się samą konwencją, jak i sposobem prowadzenia narracji. Powstaje tu przecież film w filmie, ciała zmarłych wyglądają tak, jakby przyniesiono je z jakiejś szkolnej produkcji gore, a ujęcia kameralne kontrastują z szerokimi panoramami przyrody. Co więcej, twórca doskonale prowadzi swoich aktorów - Dujardin i Haenel dają na ekranie prawdziwy koncert. Pierwszy z nich wydaje się idealnie pasować do roli Georgesa, egocentryka z krwi i kości, obłąkanego i zakochanego w sobie mężczyzny, który przegrywając walkę z życiem postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Laureat Oscara jest w swoim występie ujmujący i szczery; wtóruje mu znakomita Haenel, która nie tylko nie ustępuje pola starszemu koledze po fachu, ale niektóre sekwencje po prostu kradnie. Jej Denise jest co prawda naiwna, ale i serdeczna. Ma tę wiarę w każdego człowieka, która sama w sobie inspiruje - być może dlatego tak realistycznie na ekranie wypada jej pierwsze w życiu zetknięcie się z mroczną stroną ludzkiej natury.  Po seansie wielu z nas dojdzie do wniosku, że cała historia służyła wyłącznie temu, by ustawić zaskakujący i paradoksalnie ożywczy finał. Jeszcze gorzej, że w międzyczasie Dupieux zapomniał o rozwijaniu swoich postaci, przypisując im li tylko rolę trybików w ekranowej machinie. Końcowy produkt jest co prawda lekkostrawny, może również przyprawić o uśmiech, jednak jeśli w czyichś głowach wybuchną fajerwerki, to wyłącznie w tych należących do reżysera i jego oddanych akolitów. Niemniej jednak Deerskin to kolejny oryginalny pomysł, którym uraczył nas twórca. Znów udało mu się wykorzystać fabularną przemoc do wprawienia nas w dobry nastrój. Autorowi pozostaje jedynie życzyć, by czasami przypomniał sobie o tym, że jej konsekwencje najbardziej dotykają nie nas, a jego własnych bohaterów. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj