Deputy ma ogromny problem ze scenariuszami nadzorowanymi przez Willa Beala (Gangster Squad. Pogromcy mafii). Patrząc przez pryzmat sezonu, można odnieść wrażenie, że twórcy mieli ambicje zrobienia czegoś dobrego, głębokiego, poruszającego społeczne i etyczne problemy, ale brakowało im umiejętności. Zamiast dialogów, mamy ciągłe recytowanie górnolotnych kwestii ku pokrzepieniu serc wszelakich. To szybko staje się karykaturalne po kilku odcinkach. Szeryf grany przez Stephena Dorffa to mistrz krasomówstwa, choć ma być człowiekiem prostym i skupiającym się na działaniu. Każdy odcinek oparty jest na tym samym schemacie, wciąż słyszymy utopijne kwestie z ust bohatera, a wszelkie konflikty rozwiązywane są bez mrugnięcia oka. To wszystko odbija się na bohaterach, którzy są nudni, przewidywalni, a ich konstrukcja jest prosta jak budowa cepa. Z jednej strony chodzące stereotypy, z drugiej ideały bez wad jak pan szeryf i jego rodzina. Czysta perfekcja, zero konfliktów, niezrozumienia czy czegokolwiek, co byłoby w tych postaciach ludzkiego. A przez to trudno akceptować bohaterów, którzy są tak strasznie sztuczni w tym, co sobą reprezentują na ekranie. Zwłaszcza szkaradnie wygląda to w rozmowach szeryfa Billa z żoną - on idealny, wspierający, ona dobra i wyrozumiała. I tak przez cały sezon, aż do znudzenia, do finału, w którym wszystko jest utopione w morzu ckliwości. Twórcy czasem starają się poruszyć ważniejsze kwestie. A to trauma żony Billa po porwaniu, a to kwestia Bishop, która znienacka oznajmia, że jest osobą niebinarną (ani kobietą, ani mężczyzną), czy kwestie polityki w walce o bezpieczeństwo mieszkańców miasta. Każda ta próba jest nie tylko nieudana, to także dowód na to, że reżyserzy niefrasobliwie to prowadzą, a scenarzyści nie mają zielonego pojęcia, co robią. Choćby kwestia Bishop - dobry, emocjonalny wątek z potencjałem został spłycony do kilku scen pełnych ogólników i idealnej wręcz wyrozumiałości współpracowników. Tak wyprane jest to z realizmu oraz wiarygodności emocjonalnej, że wręcz szkodzi potrzebnej na ekranie reprezentacji mniejszości seksualnych. Tego typu wątki zasługują na więcej, a to tylko przykład, na którym łatwo pokazać kompletnie zagubienie osób tworzących ten serial. David Ayer, reżyser Bogów ulicy, stanął za kamerą pierwszych dwóch odcinków, więc jego charakterystyczny styl stał się fundamentem tej strony Deputy. To nadaje jakiś sens, realizm oraz klimat. Trudno narzekać. Oczywiście, gdy już zmieniono filmowców w kolejnych odcinkach, wszystko rozpada się jak domek z kart - solidne sceny akcji zastąpiono nudnymi, głupio zrealizowanymi strzelaninami bez pomysłu. A na tym aspekcie najbardziej pierwsze odcinki zyskiwały. Fabularnie jest to procedural, czyli cały serial oparty jest na sprawach kryminalnych zamykanych w jednym odcinku. Jest w tym jeden większy wątek polegający na konflikcie Jerry'ego z biura szeryfa z Billem. Siermiężnie budowany wątek wydaje się wręcz komicznie nieprzemyślany, bo oparty jest ciągle na tym samym powtarzalnym schemacie. Jerry knuje za plecami niczym złoczyńca z kreskówki, a sztuczność wylewa się z ekranu, ale i tak najlepsze jest pod koniec, gdy bez żadnego rozsądnego fabularnego uzasadnienia Jerry staje po stronie Billa. Rozwój wątku nie ma żadnego sensu, a jego prowadzenie jest wręcz irytujące, bo oparte na kompletnie złych decyzjach. Deputy został skasowany po pierwszym sezonie. Choć nie mogę powiedzieć, że źle się to oglądało, bo to takie guilty pleasure (czerpiemy przyjemność, choć jesteśmy świadomi niskiej jakości), to trudno polecić ten serial komukolwiek. Jest on bowiem niezakończony, kilka wątków pozostaje otwartych, więc tym samym nie ma w tym nic wartego czasu i uwagi.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj