Nic Pizzolatto - twórca serialu „True Detective” - przy opracowywaniu konceptu 2. sezonu nie miał łatwego zadania. Debiutancka seria po zakończeniu emisji oceniana była bardzo wysoko m.in. dzięki znakomitej grze aktorskiej Matthew McConaugheya i Woody’ego Harrelsona. Dołujące klimaty brudnej Luizjany pamiętamy do dziś i nie ma co ukrywać – nowy sezon będzie mocno porównywany do poprzedniego. Pytanie jednak, czy warto to robić. Od pierwszych minut 2. serii czuć, że „True Detective” zmienił się nie do poznania. To zupełnie inny serial niż półtora roku temu. Mowa tutaj i o fabularnym koncepcie, i miejscu akcji, i aktorach. Tylko jedno pozostało wspólne: wciąż główną rolę w historii odgrywają detektywi z poważnymi życiowymi problemami. Na stworzenie nowego sezonu „True Detective” Pizzolatto potrzebował nieco więcej czasu niż na wyprodukowanie "standardowego" serialu, dlatego też nowa seria wystartowała dopiero w czerwcu 2015 roku, czyli półtora roku po premierze 1. serii. Ma to związek m.in. z ogromem pracy spoczywającym na Pizzolatto, który w całości napisał scenariusz całej serii (8 odcinków). Do tego doszedł też proces castingów i szukania aktorów z najwyższej półki. Ich harmonogramy również musiały się zgrać, bo przecież takie hollywoodzkie gwiazdy jak Colin Farrel, Rachel McAdams i Vince Vaughan skupione są wyłącznie na graniu w filmach. Mało tego – Pizzolatto mocno utrudnił sobie zadanie, rozwijając główną obsadę z 2 do aż 4 kluczowych postaci. To sprawia, że pilotowy odcinek jest nieco chaotyczny, a widz ma wrażenie, że ogląda 4 niezależne od siebie historie, łączące się dopiero w ostatnich minutach odcinka. Każdy z detektywów - Ray Velcoro (Farrell), Ani Bezzerides (McAdams) i Paul Woodrugh (Taylor Kitsch) - ma poważne osobiste problemy. Teoretycznie wszyscy potrzebują pomocy specjalisty, a przynajmniej taki wniosek można wysnuć, widząc ich zachowanie w pierwszym odcinku.

[video-browser playlist="716767" suggest=""]

Cała trójka jest w jakiś sposób zepsuta i zmęczona życiem. Velcoro ma problem z kontrolowaniem gniewu oraz z alkoholem, Bezzerides to hazardzistka, z kolei Woodrugh uwielbia jeździć na motorze, szukając przy tym zbyt mocnych wrażeń. Od pierwszych minut czuć, że aktorzy dają z siebie naprawdę wiele i są idealnie dobrani do ról (co widać choćby w genialnej scenie w barze z Farrelem i Vaughnem). Pizzolatto wie, że jego historię i dialogi uciągnąć mogą tylko najlepsi, stąd też przedłużające się castingi, negocjacje z aktorami i szukanie nazwisk, które w Hollywood osiągnęły już wiele. Głównym złym w 2. sezonie „True Detective” według zapowiedzi twórców miał być Frank Semyon, czyli postać, w którą wciela się Vince Vaughn. Paradoksalnie to właśnie ten bohater z całej czwórki wypada najlepiej i sprawia wrażenie najnormalniejszej osoby. Nawet jeśli gdzieś na boku prowadzi ukryte interesy, to i tak wygląda na człowieka, który ma głowę na karku i doskonale wie, co robi. Czy to on jest odpowiedzialny za morderstwo, które rozpracowywać będą detektywi? Tego nie wiemy, ale z marszu staje się on jednym z głównych podejrzanych. To, co w nowych odcinkach urzeka mnie od pierwszych chwil, to niesamowity setting. Na amerykańskie autostrady można patrzeć z wielką zazdrością, ale umiejscowienie serialu w takich realiach to coś świeżego, co w telewizji widujemy rzadko. Widok szerokich autostrad, gigantycznych „ślimaków” i innych rozjazdów świetnie komponuje się z dusznym, gorącym kalifornijskim klimatem, co dodatkowo podkreślają ujęcia wybrzeża Pacyfiku. Zobacz również: „Detektyw” – zwiastun 2. odcinkaTrue Detective” w 2. sezonie jest tak bardzo inny od debiutanckiej serii, że chyba bardziej się nie da, ale mimo to wciąga od początku i trzyma w skupieniu aż do napisów końcowych. Pytanie tylko, czy wysoki poziom uda się utrzymać również w kolejnych tygodniach.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj