Tworzenie seriali w formie antologii - i to tak rygorystycznej jak w przypadku “True Detective” - automatycznie narzuca widzom postrzeganie produkcji przez pryzmat poprzedniej serii. A ta, jak pamiętamy, była wyjątkowo dobra. Bohaterów granych przez McConaugheya i Harrelsona pamiętać będziemy jeszcze długo. Czy podobnie będzie z Velcoro, Bezzerides i Woodrughem? Dotarliśmy do połowy 2. serii i na razie nic na to nie wskazuje. W 1. sezonie zachwycała aura tajemniczości, a nawet mityczności. Kult szatana, Król w Żółci, teorie, wskazówki i monologi Rusta Cohla sprawiały, że produkcja HBO przyciągała przed ekran. W 2. serii “True Detective” stał się zwyczajnym serialem kryminalnym, a twórcy starają się przybliżyć ciężką pracę detektywów (mających przy okazji wiele problemów osobistych), których kariera wisi na włosku. Dzięki kreacjom Farrella, Vaughana i McAdams to nadal serial wyróżniający się na tle tego, co możemy oglądać dziś w telewizji. O ile jednak bohaterowie nakreśleni są poprawnie, to zupełnie szwankuje wątek związany ze śledztwem, które prowadzą. W 4. odcinku zastanawiałem się nawet, czy kiedykolwiek to śledztwo zostanie rozwiązane. Tropów jest niewiele, a bohaterowie uganiają się za mniej znaczącymi bandziorami, którzy na temat morderstwa zarządcy miasta mogą coś wiedzieć, ale też nie muszą. Śledztwo, a tym samym fabuła, stoi w miejscu od kilku tygodni i nie zmienia tego nawet fałszywa “śmierć” Velcoro czy strzelanina z końcowych minut najnowszego odcinka, którą (jak widać było na obrazkach kończących epizod) przetrwali tylko trzej główni bohaterowie (cóż za zbieg okoliczności).

[video-browser playlist="725625" suggest=""]

Nie ukrywam jednak, że coraz przyjemniej ogląda się na ekranie dwójkę głównych detektywów. Velcoro i Bezzerides mają na sumieniu grzechy z przeszłości i teraźniejszości, ale łączy ich wspólna chęć rozwiązania sprawy kryminalnej. Zupełnie rozczarowuje za to wątek Woodrugha. Można odnieść wrażenie, że doklejony jest na siłę i nie pasuje do reszty historii (podobnie jak osobiste problemy bohatera). Poniżej oczekiwań wypada też Frank Semyon, rozszerzający swoje wpływy w mieście, którego związek z całym śledztwem wydaje się być z tygodnia na tydzień coraz mniejszy (co zapewne jest celowym działaniem scenarzystów). “True Detective” to wciąż dobry, a może i nawet bardzo dobry serial, któremu jednak wiele brakuje do znakomitego 1. sezonu. Półtora roku temu poza wszelkimi zaletami wymienionymi wcześniej zachwycała też sceneria brudnego, szarego i smutnego Nowego Orleanu. Tymczasem w 2. serii czegoś takiego nie ma. Niby miasteczko, w którym rozgrywa się akcja serialu, jest duszne i uprzemysłowione, ale odnoszę wrażenie, że ujęcia autostrad i dróg szybkiego ruchu dodawane są zupełnie na siłę. Czytaj również: Najbardziej klimatyczne seriale z intrygą w tle Mam cichą nadzieję, że druga połowa tego sezonu “True Detective” będzie lepsza niż pierwsza, a w zakończeniu zobaczymy najmniej spodziewane rozwiązanie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj