"True Detective" rozpoczyna się od nowa. Mijają dwa miesiące od masakry na ulicach Vinci, nasi bohaterowie pracują w zupełnie innych miejscach, a Colin Farrell zgubił wąsa. Za śmierć Caspere’a obwinia się Meksykanów, Frank na dobre zajął się przestępczym biznesem, a jednak wszystkim ta sprawa nie daje spokoju. Okazuje się, że inne śledztwa, w które zaangażowani są bohaterowie, są ze sobą powiązane, a zagadka śmierci Bena Caspere’a sięga o wiele dalej, niż wcześniej sądzono. Co za zaskoczenie… Nie jestem pewien, czy ten przeskok w czasie jest dobrym rozwiązaniem. Zastanawiam się, jak to wyglądało na papierze – pierwsza część sezonu to gonienie własnego ogona, po czym następuje masakra, by wszystko zacząć od nowa? Jasne, poznaliśmy bohaterów, miasto i śledztwo, lecz niektóre zagrywki (np. „zastrzelenie” Velcoro) wydają się być sztucznym wypełnianiem czasu. Z drugiej strony dzięki rozwinięciu osobistych wątków i nakreśleniu realiów, jakimi rządzi się świat Vinci, sprawa nabiera sporej głębi – wiemy, kto może pociągać za sznurki, a śledztwo dla każdego z detektywów staje się sprawą osobistą. Zostały jednak tylko cztery (a w zasadzie trzy) odcinki, więc trochę mało jak na skomplikowaną zagadkę do rozwiązania. Wolałbym więc podział tej historii na dwa sezony, przy czym pierwszy z nich kończyłby się strzelaniną, a drugi rozpoczynałby się powrotem do sprawy. Jesteśmy jednak w połowie i zapewne akcja w następnych odcinkach będzie pędzić na łeb, na szyję - co źle odbiło się w przypadku pierwszego sezonu "True Detective". Mam nadzieję, że tym razem Pizzolatto podejdzie do sprawy spokojniej i pozwoli, by wydarzenia toczyły się wolniejszym torem, szczególnie że o wiele bardziej interesujące są wątki obyczajowe, przede wszystkim te dotyczące Velcoro, choć reszta, z Frankiem na czele, też dostaje odpowiednio dużo czasu. Na razie wydaje się, że właśnie w taki sposób będzie prowadzona historia – elementy obyczajowe mieszać się będą z mozolnym śledztwem prowadzonym przez Bezzerides i Woodrugh oraz bardziej radykalnym, wykonywanym przez Velcoro. Już wspomniałem o „wielkim zaskoczeniu” dotyczącym tego, że o wiele więcej osób umoczonych jest w śledztwo. Podobnym „zaskoczeniem” jest udział detektywa Dixona w śledztwie i przeprowadzanie go na własną rękę. Nie wiemy dokładnie, dla kogo policjant pracował, ale można się było spodziewać, że wie więcej, niż myślą bohaterowie. [video-browser playlist="728753" suggest=""] Za to o wiele ciekawszym wątkiem jest sprawa obietnicy załatwienia problemu Velcoro przez Franka sprzed wielu, wielu lat. Prawdopodobnie gangster posłużył się policjantem, by samemu uporać się z kłopotem, co może oznaczać, że Ray mógł zrobić coś, czego będzie żałować do końca życia. Może to także oznaczać, że w całej tej sprawie dostanie się Frankowi, co wzbudza we mnie jeszcze większe zainteresowanie. Ale na razie są to tylko obietnice. Pierwsze odcinki wydawały się prowadzić do jakiegoś rozwiązania pomimo stania w miejscu. Gdy okazało się, że rzeczywiście wraz z bohaterami jesteśmy wyprowadzani w pole, można było poczuć się odrobinę skrzywdzonym. Myślę, że zostało za mało czasu, by tę historię doprowadzić do satysfakcjonującego rozwiązania, choć bardzo przyjemnie byłoby się mylić. Sceny między głównymi bohaterami wyglądają świetnie, szczególnie rozmowa w barze między Rayem i Ani, a zagadka cały czas jest interesująca. Natomiast sam serial nie wygląda tak dobrze jak w pierwszym sezonie – wynika to z nieobecności Adama Arkapawa na planie, a to dzięki jego pracy rok temu "True Detective" wyglądał tak dobrze. Tylko trzy odcinki. Ciekawe, czy Nic Pizzolatto potrafi jeszcze zaskoczyć swoich fanów. Jeśli mu się nie uda, to cóż… drugi sezon "True Detective" zostanie ogłoszony klapą. Jeśli jednak zobaczymy coś, czego sobie nawet nie wyobrażaliśmy… prawdopodobnie dalej będziemy psioczyć na brak poziomu duetu McConaughey-Harrelson. Pizzolatto, sam jesteś sobie winien!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj