Może i nie jestem wielką fanką prozy Jacka Piekary, ale jedno muszę przyznać: facet ma talent do tworzenia bohaterów zapadających w pamięć. Czarodziej Arivald, egzorcysta Mordimer, a teraz podstarości Jacek Zaremba. Ów jegomość jest centralną postacią Szubienicznika, powieści, której akcja osadzona została w Polsce za czasów Jana III Sobieskiego. Miejscem, które stanowi punkt wyjścia dla fabuły, jest majątek stolnika Ligęzy, gdzie zgromadziło się – bynajmniej nie na zaproszenie gospodarza – kilku mniej lub bardziej zacnych mężów. Każdy z nich skrywa tajemnice, każdego z nich coś łączy. Co? Tę zagadkę spróbuje rozwiązać właśnie Jacek Zaremba, człek prawy i szlachetny.

Mimo wszystko nie o linii fabularnej chciałam mówić, a o dwóch aspektach książki, które choć może nie są pierwszoplanowe, to jednak nadają smaczku całej powieści. Pierwszą wisienką na tym literackim torcie jest kompozycja treści. Oprócz głównego wątku kryminalnego, przez Szubienicznika przepływa mnóstwo mniejszych opowieści. Oczywiście są one istotne dla całości, lecz jednocześnie stanowią znakomite tło dla pierwszoplanowych wydarzeń. Świetnie oddają klimat XVII-wiecznej Rzeczpospolitej: rubaszne żarty, wiejskie przesądy i zabobony, a do tego picie gorzałki na umór i obżarstwo do upadłego. Tak się bawią sarmaci, mili Państwo!

Drugi aspekt książki, który zwrócił moją uwagę, to język. Piekarze całkiem nieźle wychodzi stylizacja na mowę średniopolską – autor namieszał głównie w leksyce, co dało ciekawy efekt. Najmocniejszym i paradoksalnie najsłabszym punktem tej części powieści są liczne łacińskie wtrącenia. Z jednej strony ich użycie zdaje się jak najbardziej zasadne przez wzgląd na wspomnianą stylizację języka, z drugiej natomiast - ciągłe spoglądanie na przypisy objaśniające znaczenie danego wyrażenia może być uciążliwe (aczkolwiek mnie samej ten zabieg przypadł do gustu, bo sprawił, że opowieść nabrała rumieńców).

Cóż więcej? Szubienicznik, jak każda książka, ma swoje lepsze i słabsze strony. Nie każdemu przypadnie do gustu nieco rozwleczona narracja, niejednemu nie spodoba się pretensjonalny momentami styl, ktoś za to polubi barwnych, wyrazistych bohaterów i uśmieje się z licznych dowcipów. Można byłoby tak wyliczać bez końca, ale czy warto? Lepiej chyba samemu sprawdzić, co – nomem omen – upiekł Jacek Piekara. Ze swojej strony nie pozostało mi nic innego, jak tylko zachęcić Was do degustacji. Bon appétit!

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj