Nielegalne wyścigi, szybkie sportowe samochody i reżyser Jezioraka za kamerą. Czy taka produkcja mogła się nie udać? Przeczytajcie naszą recenzję filmu Diablo. Wyścig o wszystko.
Siostra Kuby (
Tomasz Włosok) ma chore serce. Jej życie może uratować tylko bardzo droga operacja. Jak nie trudno się domyślić, chłopak nie ma pieniędzy na jej sfinansowanie. Postanawia więc brać udział w nielegalnych wyścigach i w ten sposób uzbierać wymaganą sumę. Niestety, jego auto nie nadaje się do takich zadań. Jednak podczas jednego z wyścigów zostaje dostrzeżony przez członków ekipy niejakiego Maxa (
Rafał Mohr). Mafiosa, który szuka kierowców mogących wygrać wyścigi organizowane przez Jarosza (
Cezary Pazura). Głowna wygrana to pół miliona złotych. Kuba idealnie pasowałby do jego ekipy. Pytanie tylko, czy chłopak da sobie radę.
Diablo. Wyścig o wszystko to porażka zarówno pod względem scenariuszowym, jak i realizatorskim. Niby jest to historia o niebezpiecznych i nielegalnych wyścigach samochodowych, ale trudno dostrzec w nich te rzeczy. Kierowcy ścigają się na wcześniej przygotowanych i zabezpieczonych torach w jakieś opuszczonej hali czy żwirowni. Wszyscy dokładają wszelkich starań, by nie uszkodzić samochodów przeciwnika. Kierowcy z prawie każdego wyścigu wychodzą bez szwanku i mogą brać udział w następnym. Nie czuć tu żadnej grozy. Same sceny wyścigów są także pozbawione jakiejkolwiek dynamiki czy adrenaliny. Ot ludzie jeżdżą sobie po torze, co jakiś czas wchodząc w drift. Tyle. Sam wyścig to taka samochodowa wersja gry w berka. Czterech kierowców ucieka, a innych czterech ich goni. Gdy spowodują, że prędkość uciekiniera spadnie poniżej 5km/h, odpada on z gry. Zazwyczaj dzieje się tak, gdy odcina mu się wszelkie drogi ucieczki przez zajeżdżanie mu drogi. Tyle. Nikomu nie dzieje się krzywda. Jak na zabawę organizowaną przez mafię - trochę słabo.
Jako, że film w dużej mierze opiera się na tej zabawie w berka, część dialogów odbywa się przez radio pomiędzy kierowcami aut. Jednak konia z rzędem tym, którzy będą w stanie zrozumieć, o czym panowie rozmawiają. I nie chodzi mi tutaj o jakąś skompilowaną terminologię, a o poziom nagrań. Są one w tragicznej jakości. Nic nie można zrozumieć. Dotyczy to także części normalnie wypowiadanych przez aktorów dialogów. W dużej mierze dotyczy to kwestii Mikołaja Roznerskiego. Ja rozumiem, że ma on mówić cicho, w taki zachrypły sposób, jak na czarny charakter przystało. Ale jednak fajnie byłoby, gdyby widownia rozumiała, co mówi.
Nic w tym scenariuszu nie trzyma się kupy. Jest on pełen dziur i głupstw. Jakby jedynym celem powstania tego filmu była reklama luksusowych sportowych samochodów. Nie ma bowiem tu historii, która by nas urzekła. Brak tu jakiejkolwiek konsekwencji w prowadzeniu fabuły. Niektóre postaci nagle znikają bez jakiegokolwiek wytłumaczenia, jak chociażby mechanik Rams, grany przez Jacka Belera. Przez pierwszą połowę filmu jest on nieoderwaną częścią ekipy Maxa, by za chwilę zniknąć bez śladu. Nawet w finale się nie pokazuje.
Braki w scenariuszu starano się zapchać znanymi twarzami. Tak więc w niedużej roli ochroniarza Jarosza pojawia się znany zawodnik KSW
Marcin Rozalski, na ekranie zobaczymy również modelkę
Joanna Opozda czy też podwójną Mistrzyni Europy w driftingu Karolinę Pilarczyk. Niektóre z tych osób wylądowały nawet na plakatach promujących film, choć jak już wcześniej napisałem, w filmie pojawiają się jedynie na moment.
Jedynym jasnym punktem tego filmu jest Tomasz Włosok, który stara się, jak może, i faktycznie udaje mu się w kilku scenach nadać Kubie charakter i autentyczność. Jednak dialogi, jakie musi wygłaszać, bardzo często nie ułatwiają mu zadania. Także Mikołaj Roznerski udowadnia, że spokojnie może grać czarne charaktery i nie jest dożywotnio skazany na granie zakochanych przystojniaków. Musi to robić tylko u kogoś innego.
Jestem zaskoczony, że reżyser Michał Otłowski, który wcześniej dostarczył nam tak dobry thriller jak
Jeziorak,
swoim następnym projektem ma taki zjazd formy. Żadne aspekty, za jakie chwaliłem jego film z 2014 roku, nie są teraz obecne. Historia nie składa się w spójną całość. Jest poszarpana. Trudno zrozumieć, o co w niej chodzi. A gdy dochodzimy do sceny, w której w czasie pościgu helikopter policyjny nie zauważa mostu Świętokrzyskiego i się z nim zderza, logika mówi, że ma już definitywnie dość i wychodzi. Gdyby jeszcze wyścigi, które oglądamy, były z pomysłem nagrane, to można byłoby wybaczyć potworny scenariusz, ale niestety Otłowski się nie popisał. Całość przypomina amatorskie nagrania osób, które kupiły sobie kilka kamerek GoPro i postanowiły nagrać swój przejazd na torze, dla urozmaicenia przeplatając go ujęciami z drona. Widać, że niektóre sceny chyba były dokręcane w innym terminie, ponieważ pogoda w niektórych ujęciach ulega zmianie. Do tego twarze kierowców, które są zupełnie bez wyrazu.
Diablo. Wyścig o wszystko swoim zakończeniem zapowiada powstanie kolejnej części
z udziałem Bogusława Lindy , mam jednak nadzieję, że to się nie wydarzy. Polskiemu kinu i widzom jedno
Diablo w zupełności wystarczy. Po co nas męczyć następnym?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h