Tytuł epizodu wieszczy, że Doktor niechybnie upadnie (The Doctor Falls). To prawda, nic nie zapowiadało szczęśliwego zakończenia historii kosmicznego statku, którym zawładnęli Cybermani. Mistrz powrócił, Missy przechodzi na jego stronę, Nardole bierze nogi za pas, Bill jest już praktycznie nie do odratowania z blaszanej powłoki, a Doktor… Doktor walczy, robi co może, choćby kosztem własnego życia, jak w momencie, kiedy sprawia, aby Cybermani widzieli osoby zdatne do usprawnienia także wśród Władców Czasu. Dwa serca to nie zawsze zaleta. A Mistrz tańczy z Missy, czyli sobą. Ich relacja jest zdecydowanie dziwna. Scena na dachu szpitala to najsłabszy moment finałowego odcinka – przedramatyzowana, pełna znanych chwytów, ale to na szczęście tylko przedsmak dalszych wydarzeń. Kto by pomyślał, że wiele poziomów wyżej względnie spokojnie żyją farmerzy, którzy od czasu do czasu muszą postrzelać do armii niedoszłych Cybermanów. To taka kosmiczna wersja walki z zombie, jednak tutaj agresorów można wykorzystać jako strachy na wróble. Łatwe i proste – do czasu, aż z nieba spada statek z naszymi bohaterami. I w tym momencie zaczyna się naprawdę bardzo dobry odcinek. Bill to postać tragiczna, bez wątpienia, co podkreśla jeszcze zabieg scenarzysty, Stevena Moffata. Towarzyszka Doktora nie widzi swojej przemiany w blaszane monstrum. Dla innych ludzi jest już potworem, my jednak widzimy Bill jej oczami – jako normalną kobietę, która nie wie, co się dzieje. Bill odrzuca podświadomie możliwość stania się kimś innym na zawsze (aż w tym momencie narzuca się jej orientacja seksualna, ale to tylko skojarzenie). Niestety nawet Doktor nie jest w stanie jej pomóc – po raz kolejny ewidentnie zaszkodził swojej nowej przyjaciółce, której żywot nie kończy się jednak tak źle. Bill opuszcza nas już po pierwszym sezonie – czy grająca ją Pearl Mackie powróci? Kto wie, ale na pewno nie jako towarzyszka. Warto zauważyć, że Bill znika gdzieś z nieśmiertelną kosmitką, hen, w kosmosie, myśląc, że Doktor nie żyje. Wystarczy sobie teraz przypomnieć, jak odeszła Clara i już mamy praktycznie tę samą sytuację. Większość widzów cieszy się jednak pewnie wręcz niezmiernie, że Bill nie skończyła jako blaszany kosmita bez emocji. Było do przewidzenia, że Heather powróci, ten wątek rozegrano jednak bardzo zgrabnie. Łzy oznaczają nadzieję, a kto nie uronił choć jednej łezki, oglądając ten odcinek, niech się przyzna. Sama się wzruszyłam, aczkolwiek to wciąż nie ten poziom bezdennej rozpaczy, kiedy Rose i Dziesiąty Doktor zostali rozdzieleni. Pearl Mackie to świetna aktora, co udowadniała regularnie przez cały sezon, nie inaczej jest w finale, więc ciężko się z nią pożegnać. Kto by pomyślał, że kolejna młoda kobieta na pokładzie TARDIS to strzał w dziesiątkę? Tak samo było z obsadzeniem Peter Capaldi w roli Doktora. Nie wiadomo kiedy i jak, ale już za chwilę się z nim pożegnamy. Ten odcinek pięknie podsumował relację łączącą Doktora z Bill, a czy chcemy czy nie, to jednak smutny koniec. Doktor zawsze nienawidził regeneracji, ale Doktor świadomie ją powstrzymujący to obraz rozpaczliwy. Kiedyś chodziło o niechęć do zmiany osobowości, teraz… Czy Doktor chce jeszcze żyć? Ile jeszcze w stanie jest znieść? Być może odpowiedzi na te pytania padną z ust jego samego, aczkolwiek z początków swej przygody. Proszę państwa, Pierwszy Doktor znów jest z nami – choć za sprawą David Bradley, a nie zmarłego w 1975 roku Williama Hartnella. Taki intrygujący cliffhanger zapowiada naprawdę ciekawy odcinek świąteczny (ciekawostka – powróci jeszcze jeden znany nam bohater – Clara Oswald). Trzeba jeszcze wspomnieć o pozostałych, bardzo istotnych bohaterach The Doctor Falls. Ostatecznie zakończono wątek Missy i Mistrza. Missy coraz wyraźniej przechodziła na Jasną Stronę Mocy, co akcentowano od początku sezonu. Widz miał jak najbardziej prawo nie wierzyć ani jednemu jej słowu – w końcu to stary, zły Mistrz – ale cóż, Missy rzeczywiście postanowią na samym końcu stanąć po stronie Doktora, nawet, jeżeli przegrana jest pewna. Nie na taki koniec zasłużyła, a pożegnanie się z tą sarkastyczną i szaloną Władczynią Czasu rzeczywiście jest przykre. Kto wie, może jeszcze pojawi się i Mistrz, ale wszyscy wiemy już, jaki koniec go czeka – być może przyszłość jest kobietą. No właśnie – jest? Może te wszystkie aluzje rozsiewane w odcinkach sezonu 10 są tylko zmyłką, a może… Mamy rzeczywiście przygotować się na pierwszego kobiecego Doktora? Jak to on sam powiedział, ludzkość ma jakąś obsesję na punkcie płci. Przyszłość pokaże. Warto jeszcze przypomnieć sobie o kolejnym bohaterze, który raczej żegna się z serialem – Nardole od stanowienia czynnika irytującego przeszedł płynnie do bohatera, który mówi naprawdę mądre rzeczy. Czasem kiedy je wypowiada, ma na sobie piżamę w środku dnia, ale to nieistotne. Nardole to po prostu sympatyczny towarzysz, bez którego Doctor Who by się obszedł, co nie zmienia faktu, że jego hipotetyczne pojawienie się w następnym sezonie nie byłoby takie złe. Kto chciał emocji, to je miał. Tak właśnie mają wyglądać wszystkie odcinki Doktora Who. Istnieje jednak prawdopodobieństwo, że zapłakalibyśmy się na śmierć. Regeneracja Doktora to zawsze smutny moment (Capaldi sprawował się rewelacyjnie), lecz teraz trzeba już myśleć o jego następcy (następczyni?). Giełda nazwisk trwa – teraz to dopiero zrobi się ciekawie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj