Czas na wiktoriański Londyn, pewnego potwora, bardzo niemiłego arystokratę, zbyt cienki lód oraz tę mroczniejszą stronę Doktora. Witajcie więc na pewnym nietypowym targowisku…
Jest rok 1814. Tamiza zamarzła po raz ostatni w historii, co skwapliwie wykorzystano, tworząc fascynujący targ będący skrzyżowaniem dzielnicy handlowej z cyrkiem. Czegóż tam nie ma! Dziwne przekąski, występy ulicznych artystów oraz światełka pod lodem, których pojawienie się zwiastuje niechybny zgon. W ten krajobraz postanawia wtopić się Doktor wraz z Bill po tym, jak niepokorna TARDIS postanawia zostać w tych czasach na dłużej. Bill zresztą obawia się, że ze swoim kolorem skóry i tak może się wyróżniać, a obawy związane z rasizmem są niebezpodstawne. W końcu niewolnictwo w tamtych czasach wciąż było czymś normalnym. Tak więc nasi bohaterowie ruszają na poszukiwanie rozrywki i dobrego jedzenia, a jak zwykle kończy się na ratowaniu świata. No, może nie w tym przypadku, ale na pewno zjadający ludzi ogromny potwór stanowi spore zagrożenie sam w sobie.
Kolejny odcinek
Doctor Who,
Thin Ice, po raz kolejny pokazuje, że prosty pomysł niekoniecznie sprawia, że wieje nudą. Rozwiązanie zagadki bestii spod lodu nie jest może szczególnie wyrafinowane, ale z pewnością każdy widz stwierdzi, że głupi i zły arystokrata sprawił, że w końcu zobaczyliśmy Doktora odrobinę zaskakującego. Ale o tym potem. Niewystarczająca żałoba Doktora po śmierci małego ulicznego złodziejaszka, niewinnego dziecka, wyraźnie wstrząsa Bill, która po raz pierwszy widzi, że jej towarzysz nie jest tylko ucieleśnieniem cnót wszelakich. Każda towarzyszka Doktora musiała zmierzyć się z tą stroną osobowości swojego przyjaciela. Doktor zabijał, sam widział wiele śmierci, a i doskonale też wie, kiedy jest w stanie komuś pomóc, a kiedy nie może. To właśnie ten ostatni przypadek. Doktor, jak sam stwierdza, przejmuje się, ale rusza dalej, przechodząc nad strasznymi wydarzeniami do porządku dziennego. Optymistycznie nastawiona do życia Bill nie może tego pojąć. Jest trochę jak Donna, która wręcz rozkazała Doktorowi, aby uratował pewną rodzinę przed spopieleniem przez wybuch Wezuwiusza (odcinek
The Fires of Pompeii – co ciekawe, ojca tej rodziny zagrał… Peter Capaldi).
Warto ten odcinek zobaczyć dla jednej tylko sceny – Lord Sutcliffe traktuje Bill jak zwierzę z racji koloru jej skóry, na co Doktor odpowiada arystokracie przepięknym ciosem prosto w twarz. To właśnie ta odrobinkę zaskakująca strona Doktora sprawia, że wciąż jest nieprzewidywalny i to jest w nim najlepsze. Z kolei sama Bill zaczyna urastać na jedną z najciekawszych towarzyszek Doktora. Grająca ją Bill Potts ma w sobie tyle wdzięku i energii, że ogląda się ją w dalszym ciągu z przyjemnością. Gdyby od początku była towarzyszką Doktora-Capaldiego, poprzedni, dość przeciętny sezon mógłby być odrobinę lepszy.
Zwiastun sezonu zapowiadał mnóstwo sensacji – gdzie ta Missy? Prawdę mówiąc, jej brak nie jest na razie jakąś ogromną wadą. Dotychczasowe trzy odcinki pokazują na razie typowy schemat miejsce-problem, a
Thin Ice nie jest wyjątkiem. Nawet potwór jest dość prosty – ot coś na kształt tej ryby ze światełkiem, które wabi nic niepodejrzewające rybki wprost w jej paszczę. Zresztą to pewnie to podwodne monstrum (ryba ta jest naprawdę brzydka…) było inspiracją do stworzenia scenariusza.
Tradycyjnie wszystko kończy się dobrze. Sieroty otrzymały wielki majątek (Doktor-fałszerz, no proszę!), potwór został uwolniony z oków, a tajemniczy grobowiec kryje w sobie pukający w drzwi sekret. Swoją drogą, pewnie niejednemu widzowi skojarzyła się ta scena z Mistrzem.
Thin Ice to odcinek może odrobinę słabszy od poprzedniego, ale wciąż naprawdę dobrze ogląda się przygody Doktora z nową towarzyszką. Oby tak dalej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h