Kolejny sezon serialu Silicon Valley już za nami. Choć twórcy dwoili się i troili, by tchnąć powiew świeżości w całą produkcją, część z widzów będzie mieć jednak wrażenie, że historia zatoczyła koło, a główni bohaterowie znów wrócili do punktu wyjścia. Oczekiwanie na pozytywne rezultaty pracy Richarda i jego wiernej kompanii wydaje się nie mieć końca. Co prawda scenarzyści gdzie tylko mogą udowadniają, że pomysłów im nie brakuje i bawią się konwencją, jednak nieustanne wzloty i upadki młodych informatyków, z natury rzeczy rzuconych na pożarcie technologicznym gigantom i innym rekinom finansjery, wciąż wpisują się w ten sam modus operandi. Niekiedy tego typu zabiegi ocierają się o autoparodię, jednak błogosławionym zrządzeniem losu twórcy nieustannie znajdują sposób na wyjście z tego fabularnego impasu. W finale sezonu 4 spoiwem akcji staje się pokłosie wydarzeń z Hooli-Conu. Pal już licho, że telefony tej firmy w połączeniu z aplikacją Pied Piper stworzyły prawdziwą mieszankę wybuchową i doprowadziły do podpalenia narządów płciowych Bogu ducha winnych fanów zgromadzonych na konwencie. Jest coś ożywczego w fakcie, że prawdziwym problemem wspinających się na technologiczny Olimp młodych wizjonerów okazuje się brak opłacenia rachunków za Internet. W odcinku Server Error twórcy wielokrotnie chcą przekonać widza o prawdziwości porzekadła, że diabeł tkwi w szczegółach. Widzimy więc przerażające oczy Gilfoyle'a, śmiech kobiet w mieszkaniu Jareda czy Big Heada prowadzącego wykład na Stanfordzie pod bacznym okiem nadzorującego go naukowca. Do tego wszystkiego dochodzi typowa dla twórców absurdalna jazda bez trzymanki, zaklęta choćby w nieoczekiwanym pomniejszeniu Antona, a nade wszystko w przekazujących sobie wzajemnie aktualizacje lodówkach, które to de facto ocaliły Pied Piper od zapomnienia. Na drugim biegunie fabularnym wyłania się postać prawdziwego giganta tego sezonu – Gavina Belsona. W finałowym odcinku minionej odsłony serii zachowuje się on trochę jak przyczajony tygrys i ukryty smok jednocześnie: nawet jeśli nirwana już na niego czeka, wystarczy tylko wzmianka o Hooli, by odkrył, gdzie naprawdę rozgrywa się jego życie. W tę historię znakomicie wpleciony zostaje wątek Jacka Barkera, który planuje wymienić 9 milionów telefonów w ciągu 3 dni. Chińczycy jednak nie w ciemię bici; skoro Barker im wyzyskiem, to oni mu strajkiem. Komicznie prezentuje się scena z dziennika informacyjnego, w której Jack mówi o byciu "gościem" pracowników fabryki. Prztyczka da mu jeszcze sam Gavin, człowiek niezwykle pamiętliwy, a już na pewno w odniesieniu do międzylądowania w Jackson Hole w stanie Wyoming. W perspektywie całego sezonu wydaje się jednak, że nie wszystkie wątki zostały dostatecznie wykorzystane, by przywołać tylko relację Dinesha i Mii. Fanów serialu musi smucić fakt, że z obsady definitywnie odchodzi T.J. Miller, nawet jeśli twórcy zostawili furtkę dla powrotu Erlicha, który najprawdopodobniej do końca życia będzie raczył się opium w Tybecie – teoretycznie to w jego stylu, jednak z drugiej strony chyba nie tak należało pożegnać jedną z najcharyzmatyczniejszych postaci produkcji. Szkoda też, że twórcy nie zdecydowali się na rozwinięcie wątku współpracy Belsona i Pied Piper, bodajże jednego z najlepszych w sezonie 4, a który koniec końców znów będzie bazował na kruszeniu kopii przez Dawida i Goliata technologii. Cieszy za to fakt, że Richard i spółka w kolejnej odsłonie serii nie będą musieli zaczynać od zera. Biorąc pod uwagę to, że twórcy w dalszym ciągu pozytywnie nas zaskakują, raczej nie należy drżeć o przyszłość serialu – to przecież nadal produkt najwyższej jakości, a żadnego spadku formy w tym sezonie nie odnotowaliśmy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj