Niejednokrotnie eksperymentowałam z literaturą. Szukam ekscentrycznych, nietypowych powieści oraz nowelek. Moją uwagę przykuwają najczęściej takie pozycje, które wyróżniają się dzięki formie. Zatem nie mogłam przejść obojętnie obok tetbeszki, która była dla mnie kompletną nowością. Nigdy nie miałam styczności z książką podzieloną na dwie historie, połączone ze sobą w tajemniczy sposób. Na dodatek od dawna szukam kryminału, który wreszcie mnie zaskoczy. Czy Dom klepsydry to zrobił? Teoretycznie przedstawione historie łączy jedynie fizyczny grzbiet oraz tytułowy Dom klepsydry, wypełniony mrocznymi tajemnicami wielu pokoleń. Prędko okazuje się, że za tym wszystkim kryje się zagadka kryminalna, która stanowi znakomitą ucztę dla prawdziwych miłośników serii crime. Po tej niebieskiej stronie mamy osiemnastowieczny Londyn, a czerwona opowieść ilustruje przedwojenne Stany Zjednoczone. Protagonistami obu historii są kolejno: Simeon Lee (młody lekarz pędzący na pomoc swojemu krewnemu) oraz Ken Kourian (początkujący aktor, który spełnia swoje ambicje dzięki znajomości ze znanym pisarzem). Mężczyźni zostają uwikłani w mordercze zagadki, które muszą rozwiązać, zanim będzie za późno. Bohaterowie nigdy się nie poznają, stąd wydaje się, że nie mają punktów wspólnych. A jednak łączy ich więcej, niż można przypuszczać z opisu książki Garetha Rubina. Czytelnik samodzielnie wybiera historię, od której chciałby zacząć swoją przygodę. Zdecydowałam się na opowieść Simeona Lee, ale sądzę, że nie ma to większego znaczenia dla ogólnego odbioru książki. Należy zaznaczyć, że największą satysfakcję daje dopiero czytanie drugiej strony historii. W tym momencie odkrywamy, w jak elegancki i płynny sposób zostały połączone. Przejście do kolejnej części przypomina moment, w którym Archimedes dokonuje odkrycia i wykrzykuje radosne: „Eureka!”. Dzięki temu zabiegowi przestajemy być wyłącznie obserwatorami, a zaczynamy być detektywami prowadzącymi własne śledztwo. 
fot. Wydawnictwo Albatros
Gareth Rubin daje popis swoich pisarskich umiejętności – jego przyjemny i lekki styl sprawia, że przez tę książkę się płynie. Pogłębione opisy zdarzeń oraz wiarygodne dialogi doskonale budują atmosferę i oczekiwane napięcie. Natomiast dopłynięcie do brzegu może być utrudnione przez nierówne tempo. Obie historie oferują dynamiczny wstęp, który prezentuje perypetie naszych protagonistów przed centralnym punktem. Jednak gdy opowieść dociera do meritum, zwalnia, mimo że w tym momencie powinna angażować najbardziej. Rubin próbuje to nadrabiać otrzeźwiającymi plot twistami, ale akcja przyspiesza dopiero przy kulminacji wątków, co działa negatywnie na skupienie czytelnika (a bez tego trudno samodzielnie rozwiązać zagadkę).  Zakończenia obu historii nie serwują rozwiązania zagadki w oczywisty sposób.  Miałam również wrażenie, że historia czerwona jest nieco bardziej dopracowana od tej niebieskiej. XX-wieczne perypetie Kena oraz jego zdolnego przyjaciela Olivera są przesiąknięte niepokojem związanym z nadchodzącą II wojną światową, stąd nie brakuje oczywistych wzmianek polityczno-gospodarczych. Dzięki temu amerykańsko-angielski klimat jest bardziej odczuwalny niż w przypadku historii z XVIII wieku. 
Dom klepsydry budzi skojarzenia z wieloma rzeczami – jedni przypomną sobie o Incepcji Christophera Nolana, a drudzy porównają tę powieść do rosyjskiej matrioszki. Książka odkrywa kolejne warstwy, czyniąc główną zagadkę jeszcze bardziej kompleksową. Ostatecznie tetbeszkę można określić jako wielowymiarową. Jej koncepcję można rozumieć w dwojaki, a może i nawet trojaki sposób. Tak naprawdę nawet po skończeniu powieści wciąż można do niej powracać i odnajdywać kolejne wskazówki, które mogą zmienić naszą pierwotną interpretację. Mimo paru niedociągnięć, dzięki zjawiskowej formie oraz zaskakującym zwrotom akcji, Brown skutecznie angażuje czytelnika bawiącego się w Sherlocka Holmesa.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj