Harlan Coben w świecie thrillerów to już sprawdzona marka. Praktycznie wszystkie jego historie są przystępne i łatwe w odbiorze. Nie oszukujmy się, wyżyny literatury to nie są. Ale mimo wszystko Cobena czyta się z przyjemnością. I jeśli już się go czyta, to zazwyczaj chętnie się do niego wraca. Trzeba przyznać, że jest to wręcz idealna opcja na długą podróż pociągiem lub wieczorny relaks po ciężkim dniu. Fabuły Cobena potrafią oderwać od rzeczywistości. Nagle okazuje się, że zamiast na wygodnej kanapie, znajdujemy się na obrzeżach Nowego Jorku i razem z głównymi bohaterami depczemy po piętach mordercy. Flagowym produktem Harlana Cobena z pewnością jest seria z Myronem Bolitarem. Myron – niedoszła gwiazda NBA, a potem także agent sportowy, ma nadzwyczajną zdolność do trafiania na wątki kryminalne. Jego historię poznajemy w pierwszej części cyklu – Bez skrupułów, gdzie Bolitar stara się pomóc swojemu podopiecznemu dociec, co stało się z jego zaginioną dziewczyną. W kolejnych tomach Myron rozwiązuje kolejne sprawy, a pomaga mu w tym niezastąpiony kolega ze studiów - Win Lockwood. Win jest zdecydowanie jedną z ciekawszych postaci, stworzonych przez Cobena. Na pierwszy rzut oka zbyt elegancki i zbyt delikatny, by komukolwiek mógł zrobić krzywdę, w rzeczywistości stanowi śmiertelne zagrożenie dla każdego, kto odważy się wejść mu w drogę. Co prawda, jego metody są dość wątpliwe i można się z nimi nie zgadzać, ale w kluczowych momentach zawsze lepiej mieć go po swojej stronie. Przez dziesięć części przygód Myrona, Win stanowił dla czytelników nie lada zagadkę. Tym razem Coben daje nam okazję by poznać go nieco bliżej, a nawet spojrzeć na świat, jego oczami.
Źródło: Albatros
Myron Bolitar nareszcie się ustatkował. Przestała go dręczyć ciągła potrzeba zbawiania świata. Myron nie musi już nikogo ratować, nie musi poświęcać własnego szczęścia dla innych. Przez te pięć lat zdążył zgubić gdzieś swoją pelerynę supermana. A wszystko to oczywiście z powodu kobiety. Jego zaskakujący związek z Terese Collins, którą poznaliśmy w Ostatnim szczególe, rzeczywiście zdaje się zmierzać ku szczęśliwemu zakończeniu. Mimo że dla wielu może to wydawać się co najmniej mało prawdopodobne, to jednak – Myron Bolitar lada chwila przestanie być wolnym ptakiem. Z własnej woli i nareszcie z pełnym przekonaniem o słuszności swojego wyboru nasz bohater zamierza zmienić swój status wiecznego kawalera. Ten słodki, wręcz cukierkowy klimat mąci nie kto inny, jak Win Lockwood we własnej osobie. Wszyscy, którzy wcześniej zetknęli się z tą nietuzinkową postacią, słusznie mogą spodziewać się kłopotów. Dziesięć lat wcześniej syn kuzynki Wina wraz ze swoim kolegą z przedszkola zostają porwani i mimo upływu czasu nikt nie zdołał wpaść choćby na ich trop. I kiedy już wszystkich zainteresowanych powoli opuszcza nadzieja, Win otrzymuje anonim z informacją na temat miejsca pobytu chłopców. Niestety zbyt szybko okazuje się, że jego zaangażowanie emocjonalne w tę sprawę uniemożliwia mu jej sprawne rozwikłanie. Tym razem to Win wzywa posiłki. Myron - chcąc, nie chcąc - kolejny raz przybiera pozę superbohatera i wyrusza z odsieczą przyjacielowi. Oczywiście w dalszej części powieści możemy przekonać się, że nic nie jest takie, jakim wydaje się być na początku. Fabuła, jak to u Cobena, przypomina labirynt, w którym kluczymy po omacku. Autor bezwstydnie podrzuca nam fałszywe tropy i nakierowuje na błędne przekonania. Ale przecież za to tak bardzo go lubimy. Najlepszą rekomendacją tej książki jest fakt, że jest ona napisana w starym, sprawdzonym stylu, do którego swoich czytelników zdążył już przyzwyczaić amerykański pisarz.
Fani Cobena przez 5 lat czekali na kontynuację serii o Bolitarze. Po przeczytaniu Home zdecydowana większość powinna być usatysfakcjonowana. Nareszcie wracamy do starych, sprawdzonych klimatów. Nie da się jednak ukryć, że tym razem chyba nawet sam autor pogrążył się w pewnego rodzaju tkliwej melancholii. Zazwyczaj w historii Myrona można było znaleźć sporo wątków z zakresu jego osobistych relacji, ale w tym wypadu zahaczamy o pewien stopień krytyczny tkliwości. Sama osobiście czytałam tę książkę z nieustannym wrażeniem, że spotkałam dawno niewidzianego przyjaciela. Ale mimo to wolałabym chociażby zachować pozory, że to spotkanie nie wzrusza mnie aż do tego stopnia. Coben w tym wypadku troszkę przesadził z tkliwymi dialogami i podkreślaniem wrażliwości naszego drogiego Myrona. Na szczęście nie pozbawił go resztek ironii i poczucia humoru, które, jak zwykle, ratują całą sytuację.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj