Dream Scenario jest filmem na wskroś osobliwym – w dodatku na tyle dziwacznym, że jako bodaj jedyna produkcja na świecie była w stanie pomieścić całe to nieuchwytne, rozciągnięte na przeszło 120 tytułów filmografii, ekranowe emploi Nicolasa Cage'a. Nie mam żadnych wątpliwości, że swój anglojęzyczny debiut reżyser i scenarzysta Kristoffer Borgli pisał właśnie z myślą o aktorze, który stał się ikoną świata X Muzy nie tylko dzięki chwalebnym popisom, ale i z nieznanych przyczyn magnetycznego w mocy sprawczej chałturnictwa. Fabularny punkt wyjścia w Dream Scenario jest fascynujący: portretowany przez Cage'a Paul Matthews, nudny aż do bólu, neurotyczny wykładowca, zaczyna objawiać się w snach ludzi w rozmaitych zakątkach globu. Zmieniająca się jak w kalejdoskopie sytuacja protagonisty pozwala reżyserowi na zbudowanie metapoziomu ekranowych wydarzeń, jakby zespawany już z naszą (pop)kulturową świadomością na dobre poprzez serię memów i virali Cage miał pójść na tym polu krok dalej i rozgościć się jeszcze w Bogu ducha winnej podświadomości. Najinteligentniejsza kinowa ironia od lat? Z całą pewnością, jeśli skupimy się na fenomenalnym tour de force aktora, grającego w tej produkcji jedną z najlepszych ról w swojej karierze. Niestety, tempa – zwłaszcza w końcowym akcie – nie dotrzymuje mu sam Borgli, który ma kilka problemów z przełożeniem surrealistycznego ducha całej opowieści na kinowy język. Nawet pomimo tych mankamentów Dream Scenario w pełni zadowoli miłośników filmowej jazdy bez trzymanki; zresztą – nie tylko ich.  Paul Matthews to chodząca definicja everymana: stateczny do przesady mąż i ojciec dwóch córek, który jako nauczyciel akademicki wykłada biologię ewolucyjną, przy okazji wszem wobec obwieszczając nadejście swojej pozostającej od lat w fazie konceptualizacji książki. Protagonista jest, choć równie dobrze mogłoby go nie być; jego latorośle bardziej niż rozmowami z nim zajęte są przeglądaniem telefonów, a studenci w czasie prowadzonych przez niego zajęć wolą podyskutować między sobą. Z niejasnych powodów Paul zaczyna się jednak pojawiać w snach coraz to większej grupy ludzi; ten społeczny i powoli przekraczający granice państwowe fenomen przynosi mu sławę i tytuł "najciekawszej osoby na świecie". Z miejsca staje się on obiektem zainteresowania wielkich korporacji i pracowników agencji reklamowych, którzy pragną jak najszybciej zmonetyzować popularność Matthewsa. Pada nawet propozycja promocji niezwykle popularnego napoju, chwilę później rozważana jest współpraca z... Barackiem Obamą. Problem polega na tym, że w radykalny sposób zmienia się podłoże onirycznych spotkań innych osób z Paulem. Wcześniej był on jedynie obserwatorem, postacią, która w niewytłumaczalny sposób przechadzała się na drugim planie centralnych dla marzenia sennego wydarzeń. Dość powiedzieć, że w jednej z tego typu nocnych sekwencji towarzyszyły mu... dwa aligatory, w innej z kolei fascynował się "dziwnymi grzybami". Teraz Matthews, wciąż chcący przekuć całą sytuację w trampolinę do rozwoju akademickiej kariery, staje się głównym bohaterem snów innych ludzi. Welon niewinności został zrzucony; fenomen przybierający formę medialnej ciekawostki przepoczwarza się w coś przeokrutnie namacalnego. A może to wciąż majaczenie naszych niedoskonałych umysłów? 
fot. A24/Gutek Film
Dream Scenario nie ma jednego klucza interpretacyjnego – nie jestem nawet pewny, czy Borgli zostawia nam na tym polu jakieś wytrychy. Owszem, w początkowej fazie opowieści twórca podsuwa widzowi kilka tropów: kwestie inteligencji zbiorowej, kolektywnej świadomości, biologii ewolucyjnej, fenomenologii, a także przeprowadzoną przez Carla Gustava Junga lekcję z istoty snów. Relatywnie szybko odkryjemy jednak, że to ślepe zaułki, a fabuła rozwija się w sposób nieprzewidywalny. Borgli, wspomagany przez producenta Ariego Astera i odpowiedzialne za dystrybucję studio A24, najlepiej wypada wtedy, gdy wchodzi w buty mistrzów absurdalno-surrealistycznych komedii pokroju Charliego Kaufmana czy Spike'a Jonze'a. W tej konwencji jak ryba w wodzie czuje się także sam Cage, zahartowany w niej dzięki występowi we wspólnym dziele obu wspomnianych wcześniej filmowców, Adaptacji z 2002 roku. Im bliżej finału całej historii, tym częściej daje jednak o sobie znać zupełnie inna perspektywa odczytywania ekranowych wydarzeń – i może być ona najciekawszą ze wszystkich propozycji. Chodzi tu mianowicie o metatekstualny komentarz do "memiczno-viralowej" obecności Cage'a w przestrzeni publicznej z Internetem na czele (jeśli nie wiecie, co mam na myśli, wpiszcie w wyszukiwarce frazę "Nicolas Cage Losing His Sh*t"). Borgli zdaje się demaskować mechanizmy tego procesu, najpierw je uwypuklając, później wyśmiewając na groteskową modłę. Z drugiej strony nie pomylą się ci, którzy w Dream Scenario dostrzegą czarną komedię, satyrę na krwiopijców zblatowanych z wielkimi korporacjami, społeczno-ekonomiczną refleksję czy jedyne w swoim rodzaju rozliczenie z Homo Interneticus. Film aż pęcznieje od interpretacyjnego ogromu możliwości. Sęk w tym, że to jednocześnie jego największa zaleta, jak i wada.  Trudno oprzeć się wrażeniu, że skądinąd słusznie goniący za narracyjnym "wszystkim, wszędzie, naraz" norweski reżyser nieco po macoszemu traktuje samą warstwę fabularną. Niektóre z wątków – jak choćby korporacyjny wyzysk maluczkich czy biologiczno-psychologiczne uwarunkowania ludzkiego umysłu – zostają przez twórcę kapitalnie zarysowane, by później zostać albo porzuconymi, albo nie wybrzmieć w pełni. Być może Borgli poczuł ciężar opowiadanej przez siebie historii na tyle, że w jej finale postanowił pójść drogą na skróty. Szkoda, choć w żaden sposób nie zmienia to faktu, że jego Dream Scenario to jeden z najciekawszych i zarazem najzabawniejszych filmów roku, który stanie się prawdziwą ucztą dla fanatyków kinowego absurdu i samego Cage'a. Ten ostatni wspina się na wyżyny umiejętności, serwując odbiorcom coś na kształt unikalnego amalgamatu wszystkich swoich ról w karierze – także tych, o których wielu z nas chciałoby zapomnieć. Jakże przewrotne jest to, że z postaci życiowo nijakiego, ginącego w każdym tłumie i każdym pomieszczeniu Paula Cage uczynił punkt wyjścia do przeprowadzenia humorystycznego blitzkriegu, pozwalającego mu na pokazanie pełni komediowego talentu. Jego Matthews, uwodzący nawet sposobem podnoszenia kącików ust, pokazywaną tu nieprzypadkowo do znudzenia łysiną czy... problemami gastrycznymi, wymyka się jednak z groteskowej szufladki. Raz po raz daje nowe dowody na społeczne dysfunkcje, wędrując od everymana w stronę zarówno maniaka, jak i ofiary zastanej sytuacji. Cage dźwiga te wszystkie mikroświaty portretowanego przez siebie bohatera z werwą, czasem nawet z trudną do jednoznacznego uchwycenia elegancją. I robi to tak doskonale, że świetni na drugim planie Michael Cera i Julianne Nicholson pozostają w jego cieniu.  Dream Scenario to film, w którym coraz mocniej intensyfikujące się skrajności ludzkiego istnienia zderzają się z jego całkowitą przyziemnością. Kristoffer Borgli i Nicolas Cage sprawią, że zaczniecie częściej rozglądać się za Paulami Matthewsami w otaczającym nas świecie – niektóre z jego wersji mogą się Wam nawet przyśnić. Ta produkcja jest narracyjną mieszanką wybuchową, która najpierw rozmasuje Wasz umysł, by później rozbić go w drobny mak. Będziecie śmiać się do rozpuku, w innych momentach natomiast wzruszać się, oddawać refleksji nad własnym życiem bądź szukać współczucia. Co prawda nie wszystkie z ekranowych wydarzeń doczekały się kulminacji, ale gorąco Wam życzę, byście odnaleźli je już zupełnie gdzieś indziej. Choćby w najśmielszych snach... 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj