Dwójka bohaterów, Davis i Albert, stają przed jednymi z najważniejszych momentów w życiu. Pierwszy z nich kończy właśnie czterdzieści lat i zaczyna myśleć o tym, czego przez ten czas dokonał oraz co mógłby jeszcze osiągnąć. Z kolei choroba Alberta nie pozwala mu nawet na szycie kostiumu, jest więc już pewne, że nie wystąpi jako Wódz na najbliższym Mardi Gras. Jego strój będzie musiał założyć Delmond.
Jednak nie tylko te dwa wątki wprowadzają nas w odpowiedni nastrój i poczucie, że za kilka dni będziemy towarzyszyć bohaterom po raz ostatni. Terry za wszelką cenę chce zeznawać przeciwko swoim partnerom z policji. Antoine nie może pogodzić się z tym, że nie będzie mógł już więcej uczyć młodzieży gry na instrumentach. Toni i L.P. starają się dokończyć swoje sprawy związane z nadużyciami dokonywanymi przez nowoorleańską policję.
Każdy z bohaterów ma swój cel, każdy z nich chce zostawić po sobie ślad. Dziedzictwo staje się motorem napędowym dla każdej z postaci. Niektórzy pracowali ciężko przez cały czas trwania serialu, by coś osiągnąć, inni dopiero teraz wspinają się i zdobywają pierwsze sukcesy. Jednak każdy jest zdeterminowany i właśnie to uwielbiam oraz podziwiam w Treme – kibicujemy bohaterom, mimo że mają swoje wady, że nie wszyscy są piękni i grzeczni. Kibicujemy im właśnie dlatego, że są ludzcy.
[video-browser playlist="633873" suggest=""]
Jak już pisałem w poprzednich recenzjach, samej muzyki w ostatnim sezonie jest stosunkowo mało. Warto jednak wspomnieć o świetnie wyglądającym Second Line, które chyba po raz pierwszy w serialu nie odbyło się w piękną słoneczną pogodę, lecz pod zachmurzonym niebem. Nowy Orlean w Treme prezentuje się cudnie nawet podczas największej ulewy. Równie fantastyczna jest scena jam session w jednym z zakurzonych barów w mieście, gdzie zebrali się wszyscy znani z serialu muzycy, by poimprowizować i zagrać parę znanych utworów. Wesoła, cudownie wyglądająca perełka, która pokazuje, o co chodzi w kulturze Nowego Orleanu.
David Simon imponuje sposobem opowiadania historii. Już niedługo wszystko się zakończy, a ja czuję się, jakby historia nie była nawet w połowie opowiedziana. Czuć jednak napięcie, widać, że coś się kończy, ale przy okazji coś nowego się zaczyna – jak w życiu. Jeszcze bardziej fascynujące jest to, że nie można przewidzieć, jak serial się zakończy – tu nie ma różnych możliwości, nad którymi widz mógłby się zastanawiać. Wszystko może się zdarzyć… albo nic. Jedyne, czego możemy być pewni, to to, że widzowie pożegnają się z Nowym Orleanem ciut innym niż ten z początku przygody z produkcją. Niby wszystko wygląda tak samo, jednak jest zupełnie inne. Tak jak bohaterowie.