Polska reżyserka w swoim pełnometrażowym debiucie porusza podobny temat co Steven Soderbergh, ale nie ma chyba aż tak wielkich ambicji jak on. "Dzień kobiet" to tylko po części kino antykorporacyjne. Najważniejszy w filmie Sadowskiej jest dramat jednostki - kobiety, która z każdą podjętą (wydawałoby się słusznie) decyzją, osiąga coraz niższy poziom społecznego dna.

Halina, pracowniczka sieci handlowej o wdzięcznej nazwie "Motylek", dostaje propozycję objęcia stanowiska kierownika jednego ze sklepów. Awans szybko sprawia jednak, że staje w opozycji do swoich byłych koleżanek z pracy (w końcu wcześniej była jedną z nich), a w ostateczności całej korporacji. Historia bohaterki (fenomenalnej w tej roli) Katarzyny Kwiatkowskiej to przeniesienie na kinowy ekran skandalu sprzed kilku lat, jaki wybuchł w popularnej sieci dyskontów. W rzeczywistości w logotypie znajdował się inny owad, ale nadużycia i wykorzystywanie obsługi były już jak najbardziej realne.

Przynajmniej do pewnego stopnia, bo Maria Sadowska zdaje się w jednym sklepie zmieścić wszystkie dramaty, z jakimi przyszło zmierzyć się pracownikom w całej Polsce. Przejaskrawiona rzeczywistość w „Dniu kobiet” zawiera zatem personel, który składa się z kobiety w ciąży, kobiety z problemami zdrowotnymi, kobiety mającej chorego na raka męża i samej kierowniczki - nieakceptowanej przez otoczenie i traktowanej bez należytego szacunku. Osób zatrudnionych jest zbyt mało, więc 48-godzinne szkolenie załatwia się w 20 minut, a praca na pół etatu to czternaście godzin codziennej harówki. Sadowska obrazuje tu korporacyjny wyzysk w sposób szalenie ekstremalny. Jakby wynikających z zasad gatunku uproszczeń było mało, główna bohaterka zaczyna dodatkowo romansować ze swoim przełożonym, czyniąc całą sytuację jeszcze bardziej wstrząsającą… i w efekcie absurdalną.

[image-browser playlist="593640" suggest=""]©2013 Kino Świat

Finałowej walce Haliny z "Motylkiem" brakuje jednak, wcześniej tak mocno eksponowanego, dramatyzmu. Pogróżki ze strony korporacji wypadają o wiele mniej przekonywująco niż zastraszanie, znane choćby z "Długu" Krzysztofa Krauze. O ile szef Haliny w wykonaniu Eryka Lubosa wydaje się być dość wiarygodny, o tyle czarny charakter z kolczykiem w uchu, człowiek zarządzający siecią dyskontów, jest jedną wielką karykaturą.

Ostateczne starcie emocjonuje też w niewielki sposób nie tylko z powodu schematyczności i przewidywalności fabuły, ale przede wszystkim z powodu znacznego jej przedawnienia. Za kilka tygodni do polskich kin trafi "Reality", w którym Matteo Garrone podjął się zbadania zjawiska reality show na podstawie "Big Brothera". Program już w chwili rozpoczęcia zdjęć lata największej popularności miał już za sobą, a włoski obraz oglądało się niemal jak świadectwo poprzedniej epoki.

Wielkiego Brata naturalnie wciąż pamiętamy, podobnie jak skandale w sieci dyskontów - obydwa te zjawiska jeszcze są spotykane, tylko w dużo, dużo mniejszej skali. Choć dobrze, że powstał, "Dzień kobiet" wygląda, jakby przeleżał na półce dystrybutora dobre kilka lat.

Ocena: 6/10

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj