Dziennik dla Jordana miał swoją kinową premierę na świecie w 2021 roku. Produkcja jest adaptacją książki pod tym samym tytułem, natomiast sama książka – zbiorem wspomnień Dany Canedy, dziennikarki New York Timesa, która opowiada w niej historię swojej wyjątkowej miłości i życia u boku żołnierza oddelegowanego na misję do Iraku. Główną osią fabuły (a przynajmniej w teorii) jest jednak nie samo uczucie, jakie łączy dwoje młodych ludzi, a tytułowy dziennik, który Charles zaczyna spisywać dla swojego nienarodzonego syna, Jordana. Reżyserem produkcji jest Denzel Washington, natomiast w rolach głównych występują Chanté Adams i Michael B. Jordan. Choć produkcja jest opisywana jako historia żołnierza i jego ukochanej, film nie jest kinem wojennym – scen z frontu jest tu w zasadzie tylko kilka, cała reszta to po prostu obyczajowa historia miłosna, w dodatku płynąca bardzo niespiesznym tempem. Fabułę rozciągnięto na kilkanaście lat – przez ten czas obserwujemy wszystkie etapy związku głównych bohaterów, najczęściej chronologicznie, choć zdarzają się też retrospekcje. Produkcja trwa ponad dwie godziny zegarowe, co jest mocno odczuwalne podczas seansu – biorąc pod uwagę główny przekaz, widoczny zwłaszcza z perspektywy finału, ośmielę się stwierdzić, że film można było znacznie skrócić, co prawdopodobnie wpłynęłoby na jego jakość. W obecnej rozciągniętej postaci mamy tu za dużo do niczego nieprowadzących scen, które są wypełniaczami kadru – w świetle tego sama historia zaczyna tracić kolor. Tytuł produkcji również nijak ma się do tego, co otrzymujemy na ekranie. Dziennik ma znaczenie jedynie w końcowych aktach produkcji. Sam Jordan, syn głównych bohaterów (w tej roli Jalon Christian), także ani na moment nie staje się postacią samodzielną. Jest tylko dodatkiem do romantycznej opowieści o życiu swoich rodziców. Trudno tak naprawdę jednoznacznie podsumować, czym ta produkcja chce być – nie jest bowiem ani filmem wojennym, ani opowieścią o relacji ojca z synem. Gdyby nie pompatyczne przemówienia z finału, prawdopodobnie nie mielibyśmy również pojęcia, że tutaj główny morał dotyczy rodziny... Ta niemożliwość zaklasyfikowania filmu do konkretnego gatunku sprawia, że całość wybrzmiewa po prostu nijako i zwyczajnie nudnawo. Jeśli zaś chodzi o grę aktorską – na tej płaszczyźnie jest już lepiej; zarówno Michael B. Jordan, jak i Chante Adams dzielnie radzą sobie ze swoimi rolami, kreując wiarygodnych bohaterów. Na słowa uznania zasługuje zwłaszcza aktorka, która ma tu do zagrania nieco więcej – cała opowieść przedstawiona jest bowiem z jej perspektywy i to ona nadaje ton wszystkim wspomnieniom. Jordan tymczasem jest przede wszystkim opanowanym, zdystansowanym żołnierzem, który nie okazuje aż tylu emocji. Para fajnie się uzupełnia, a chemia między nimi (choć nie najwyższych lotów) wystarcza, by w tę historię uwierzyć. Problem w tym, że poza opowieścią romantyczną w tym filmie nie ma nic innego, co z kolei sprawia, że satysfakcja z seansu jest mocno umiarkowana. Dziennik dla Jordana to film, który nie robi takiego wrażenia, jakie prawdopodobnie mógłby robić, biorąc pod uwagę materiał źródłowy. Produkcja jest zbudowana w sposób oczywisty, dość schematyczny – to po prostu rozciągnięte romansidło, które szybko zaczyna się dłużyć. Technicznie nie ma tu na czym zawiesić oka. Wszystko jest do bólu zwyczajne, oklepane i po prostu przeciętne, przez co finalnie ta opowieść nawet nie zagrzewa miejsca w głowie. Jak na melodramat jest raczej słabo i niewyraziście. Produkcja nie zachęca, nie angażuje i niczym nie zaskakuje widza. W innych kategoriach filmowych tej opowieści natomiast nawet nie da się rozpatrywać. Średniak do zapomnienia.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj