Jacob Turner jest odnoszącym sukcesy pisarzem, który wraca po latach do domu rodzinnego uporządkować sprawy po śmierci mamy. W tym czasie w mieście pojawia się Rachel – młoda kobieta szukająca swojej biologicznej matki, która kiedyś pracowała jako niania w domu Turnerów. Ta właśnie dwójka udaje się w okresie świątecznym w podróż śladami przeszłości, by – jak oboje twierdzą – móc ruszyć naprzód. Poznają przy tym nie tylko siebie nawzajem, ale także samych siebie. Film Dziennik Noel bazuje na świątecznym klimacie i rodzinnej nostalgii, dodając do tego elementy typowej komedii romantycznej i dramatu. Niestety jest to trochę za duży miks. Trwające w najlepsze jarmarki świąteczne, śpiewający kolędnicy i prószący śnieg dają ładny bajkowy klimat. Relacja Jacoba i Rachel oraz ich podróż to dobrze wszystkim znane, lekko tandetne rozwiązania komedii romantycznych. Dziwne nieporozumienia, trochę niezręczności, lekkie żarciki, przydługie spojrzenia w oczy, ostatni pokój w hotelu (oczywiście z jednym łóżkiem) i postać rozluźniająca napięcie, czyli w tym przypadku pies Ava. Klasyczny model stosowany w komediach romantycznych. Gdybyśmy dostali połączenie tylko tych dwóch rzeczy, mielibyśmy do czynienia z typową świąteczną produkcją Netflixa, która może nie byłaby zbyt ambitna, ale pewnie wywołałaby kilka razy śmiech i odkryła morał dla młodszych widzów. Niestety twórcy postanowili być zbyt oryginalni albo źle zinterpretowali materiał źródłowy i w nieciekawy sposób dodano do fabuły rodzinne dramaty i próbę przedświątecznych pojednań z bliskimi. Sama próba nie jest niczym złym. Gdyby się udała, moglibyśmy dostać na te grudniowe wieczory coś ambitniejszego, przy czym uronilibyśmy parę łez. Ku mojemu wielkiemu zawodowi nie udało się i przez zbyt duże mieszanie wątków, żaden z gatunków, które chciano nam pokazać, nie wybrzmiał wystarczająco, żeby wzbudzić we mnie jakieś emocje albo zainteresowanie historią.
fot. Netflix
+6 więcej
Tempo filmu było niesamowicie spokojne i miejscami zbyt nostalgiczne – trochę tak jakby specjalnie go spowolnili. Nasi główni bohaterowie, grani przez Justina Hartleya i Barrett Doss, nie mieli szansy wykazać się talentem aktorskim. Trudno oceniać grę, gdy dialogi nie mają żadnej głębi i są bardzo przewidywalne. I choć było to pewnie spowodowane kategorią wiekową, nie popadajmy w skrajności. Dzieci nie są głupie i przede wszystkim nie lubią sztuczności, więc jeśli miał być to trochę poważniejszy film dla najmłodszych, nie sądzę, żeby ich zainteresował. Co do samych bohaterów, nie wzbudzili oni we mnie ani sympatii, ani negatywnych emocji. Nie ma tu wiele do opowiadania. Odrobiny uśmiechu dodają tylko dwie przyjaciółki Jacoba. Jego sąsiadka Ellie, grana przez Bonnie Bedelie Culkin (trudno nie lubić słodkich i pomocnych starszych pań), oraz pies – Ava. To dwie najlepsze postaci w filmie. Często zwracałam uwagę na to, gdzie jest uroczy czworonóg, aniżeli na to, czym zajmuje się reszta bohaterów. Znajdziemy tu niestety także sporo błędów logicznych i choć zdarzają się one w wielu filmach, tutaj, prawdopodobnie przez mało wciągającą fabułę, aż kłują w oczy. Samochód, którego szyby wiecznie są pokryte lodem i śniegiem, nawet w czasie kilkugodzinnej jazdy. Ogromny ogień w kominku bez żadnych zabezpieczeń, który bohaterowie zostawiają w domu bez nadzoru. Pianino nieużywane od lat, które wydaje dźwięki, jakby wyszło świeżo ze strojenia. Moglibyśmy tak wymieniać i wymieniać, a i tak pewnie byśmy coś pominęli. Kolejna rzecz to niedociągnięcia fabularne – zaczynamy jeden wątek, ale w sumie nigdy nie kończymy, a inne sprawy rozwiązujemy w kilka minut. Zwiastun zapowiada słodki film romantyczny z nutą nostalgii, a dostajemy odwrotność. Kiepsko dopracowany dramat w świątecznym klimacie z elementami komedii romantycznej. Film wyreżyserowany został przez Charlsa Shyera na podstawie książki o tym samym tytule autorstwa Richarda Paula Evansa. Z tego, co udało mi się dowiedzieć, książka ma wielu fanów i naprawdę dobre oceny, więc potencjał materiału źródłowego był. Co się w takim razie stało? Tak jak wspominałam wcześniej – mam wrażenie, że twórcy nie wiedzieli, w którą część familijnej publiki celują. Co za tym idzie, nie dotarli do nikogo. Jeśli miał być to film dla dzieci, był zbyt powolny, za mało zabawny i kolorowy. Jeśli miał być to film dla dojrzałego widza – był zbyt baśniowy, nielogiczny i nie pobudzał do myślenia czy głębszych emocji. Nie spodziewałam się ambitnego kina czy nietuzinkowej komedii, a raczej prostej rozrywki familijnej w świątecznym klimacie. I niestety nawet te wymagania nie zostały spełnione.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj