Netflix serwuje nam kolejny polski serial. Tym razem jest to połączenie dwóch gatunków: romansu i science fiction. Co z tego wyszło? Sprawdzamy.
Niko (
Jędrzej Hycnar) i Bogdan (
Jakub Sasak) są polskimi pilotami wojskowymi, którzy niby się lubią i szanują, ale tak w głębi serca to się jednak nienawidzą. Pierwszy jest narwańcem, który za nic ma zasady. Uważa, że jest najlepszy, bo je łamie i osiąga przy tym założone cele. Drugi natomiast robi wszystko zgodnie z regułami. Zawsze. Obaj panowie kochają się w Marcie (
Vanessa Aleksander) – didżejce, która nie myśli o tym, co będzie jutro. Cieszy się chwilą. Dziewczyna do końca nie potrafi wybrać, którego chłopaka woli, więc los decyduje za nią. Niko leci z misją w kosmos i nagle urywa się z nim łączność. Trzydzieści lat później jego kapsuła znów pojawia się na radarach i ląduje na Ziemi.
Marta (w starszej wersji gra ją
Magdalena Cielecka) jest od dawna żoną Bogdana (starszą wersję gra
Andrzej Chyra), z którym ma córkę. Jednak wiadomość o tym, że Niko wraca na Ziemię, budzi w niej dawne uczucie, przez które podaje w wątpliwość całe swoje dotychczasowe życie.
Produkcja
Dziewczyna i kosmonauta rozgrywa się równolegle w dwóch liniach czasowych – teraźniejszej i przyszłej. To dzięki tej drugiej stara się podczepić pod gatunek science fiction. Robi to nieudolnie, nie wykorzystując w pełni możliwości, jakie ta opcja stwarza. Polska przyszłości wygląda ciekawie. Dużo lepiej niż chociażby w
1983. Widać, że spece od efektów specjalnych bardziej się przyłożyli – może mieli większy budżet lub ciekawszą wizję. Ja ją kupuję. Podoba mi się to, co zostało nam zaprezentowane, i żałuję, że nie wykorzystano tego bardziej. Twórcy postanowili skupić się nie na świecie, a na wątku romansu, który jest przewidywalny, sztampowy, by nie powiedzieć nudny. Dziewczyna najpierw nie może się zdecydować, kogo kocha, a potem, gdy prawda do niej dochodzi, jest już za późno. Chyba by się ukarać, zakłada rodzinę z tym drugim, którego tak naprawdę nie kocha. I tyle... Nie ma tajemnicy, suspensu, zaskoczenia, twistu fabularnego. W sumie nie rozumiem, czemu to jest 6-odcinkowy serial, a nie film. Akcja ślimaczy się przeokropnie. Widz może wyjść na 10-15 minut, zrobić pranie i wrócić – a wciąż będzie w tym samym miejscu fabularnym. Nic nie straci.
Nie powiem, widać, że aktorzy próbują stworzyć coś z tego scenariusza. Zbudować pełnokrwiste postaci i obudować je emocjami. Czuć to w szczególności w grze Vanessy Aleksander, która stara się, by jej postać była bardziej złożona i intrygowała widza swoim niezdecydowaniem. Niestety, tekst jest tak nijaki, że to wszystko się bardzo szybko rozpada, a cały konflikt przypomina operę mydlaną – tyle że z większym budżetem. Te puste i przekombinowane dialogi są pozbawione jakichkolwiek emocji. Jakby twórcy dostali wytyczne, że serial ma jedynie ładnie wyglądać. Jeśli tak faktycznie było, to muszę powiedzieć, że efekt został osiągnięty w 100%. To jedno trzeba przyznać
Dziewczynie i kosmonaucie – wizualnie wygląda bardzo fajnie. Bogato! Zdjęcia Jeremiego Prokopowicza wznoszą ten serial na odrobinę wyższy poziom.
Najbardziej rozczarowujący jest wątek pomiędzy Magdaleną Cielecką a Andrzejem Chyrą, który dzieje się w przyszłości. Aktorzy ewidentnie nie mieli werwy na planie. Wyrzucają z siebie tylko zapisane na kartkach dialogi, bez jakichkolwiek emocji. Widzowi trudno uwierzyć, że między tą dwójką kiedykolwiek były jakieś głębsze uczucia. Niby ma świadczyć o tym córka, która równie jak widzowie czuje się w tym związku mocno zagubiona.
Nie za bardzo rozumiem, na jakim etapie ten pomysł tak się posypał. W założeniu brzmi ciekawie. Tekst napisała Agata Malesińska, która wcześniej dość sprawnie zaadaptowała dwie powieści Harlana Cobena (
W głębi lasu i
Zachowaj spokój) na scenariusze, osadzając historie w polskich realiach. Nie były to produkcje wybitne, ale oglądanie ich nie sprawiało takiego dyskomfortu jak seans
Dziewczyny i kosmonauty. Kompletnie nie kupuję wizji, jaką serwuje nam reżyser
Bartosz Prokopowicz. Nie powinienem być jakoś zaskoczony, ponieważ podobne odczucia miałem w stosunku do dwóch jego ostatnich filmów –
Narzeczonej na niby i
Szczęścia chodzą parami. Łudziłem się jednak, że może przy pewnej zmianie gatunku i pójściu w kierunku science fiction pozytywnie mnie zaskoczy. Wyszło niestety tak jak przy poprzednich projektach. Nijak.
Z przykrością stwierdzam, że jest to kolejny nieudany projekt platformy, która dużo nam obiecywała, ale jak na razie nie dostarczyła zbyt wielu dobrych tytułów wyprodukowanych w Polsce. Wychodzi na to, że zarówno
Wielka Woda, jak i
Rojst '97 (obie produkcje Jana Holoubka) były tylko szczęśliwymi strzałami. Szkoda.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h