Jest rok 1922. Edward Popielski (zwany Łyssym) dostaje zlecenie wytropienia pewnego bandyty oraz rozwikłania zagadki podejrzanego samobójstwa.
To moje pierwsze spotkanie z twórczością Marka Krajewskiego, ale na pewno nie ostatnie, mimo iż Dziewczyna o czterech palcach nie wpisała się w mój gust. Niby coś się dzieje, bohater przemieszcza się, mamy wielu bohaterów i różne wątki, ale akcja biegnie wolno. Nie ma żadnego napięcia, żadnych emocji, które podtrzymywałyby uwagę czytelnika. Nie ukrywam, że przebrnięcie przez pierwsze 100 stron było istną męką.
Na pewno gromkie brawa należą się autorowi za research. Zarówno kwestie topograficzne, jak i społeczno-polityczne zostały wiernie oddane. Relacje zachodzące między różnymi narodowościami zamieszkującymi ówczesną Polskę zostały ukazane tak, jak rzeczywiście to było. Dzięki szczegółowym opisom rzeczywistości otaczającej bohaterów czytelnik ma okazję wejść do świata, którego raczej nie miał okazji poznać.
Bardzo spodobał mi się styl autora. Język został dostosowany do czasów, w których toczy się akcja. Nie zabrakło przepięknego czasu zaprzeszłego, rusycyzmów czy łacińskich sentencji.
Wprawdzie to było moje pierwsze spotkanie z tym bohaterem, niemniej dzięki przytoczeniu na początku utworu życiorysu Edwarda Popielskiego, mogłem dobrze go poznać. To twardy facet nie zawsze postępujący zgodnie z zasadami. Gdy postawi coś sobie za cel, osiągnie to. Z wyglądu może przypominać kogoś bardzo eleganckiego, niemniej ma dość niewyparzony język oraz słabości, którym dość często ulega.
Po lekturze odnoszę wrażenie, że w książce jest za mało zagadki, a za dużo opisów czy jakichś wątków historyczno-obyczajowych. A jednak to dla zagadki sięga się po utwory z tego gatunku.
Jeśli ktoś oczekuje wartkiej i pełnej zwrotów akcji, to raczej niech taka osoba omija tę książkę szerokim łukiem. Jeżeli natomiast ktoś lepiej chciałby poznać lata 20. XX wieku, to ta powieść będzie idealna.