Dwa odcinki nowego sezonu wystarczyły, by w całości zanurzyć się w kosmopolityczny charakter serialu i dać porwać się tej zwariowanej koncepcji. Dodatkowo, główne bohaterki nie rozmieniają się na drobne i raz podjęte decyzje, realizują prawie natychmiast. Skutkuje to przede wszystkim wątkiem przeprowadzki Sutton do mieszkania Richarda. Wiąże się z tym kilka komicznych sytuacji, które jak zwykle mają swoje drugie dno. O ile na poziomie komedii ten wątek sprawdza się bardzo dobrze, to w warstwie społeczno-edukacyjnej mam mieszane uczucia. Na pewno scena otwarcia z omyłkowo podmienionym wibratorem daje pewien wgląd w postrzeganie seksualności przez młode kobiety. Z drugiej strony dogadywanie się Richarda z Sutton i ustalanie nowych zasad ich wspólnego mieszkania wydaje mi się być zbyt cukierkowe. Niestety Richard prezentuje się jako ciepłe kluski. Poprzednie dwa sezony zostawiały nieco odmienne wrażenie na jego temat. Obecnie jednak Richard jest niczym książę z bajki, który dodatkowo przeszedł kurs robienia prania. Oczywiście przyjemnie ogląda się Sutton, która posiada wspierającego partnera i osiąga pewną stabilizację. Z drugiej jednak strony brakuje mi tutaj trochę tej jej samodzielności i krnąbrności. Liczę jednak, że wątek ich wspólnego zamieszkania ma jeszcze co nieco do zaoferowania, a nie tylko idylliczną wersję kohabitacji. Skoro mowa o dość miałkich facetach, to podobne wrażenie sprawia Ryan, który w tym odcinku jest superopiekuńczy, superwspierający i superpoprawny, jeśli idzie o postawę partnera idealnego. Ponownie mamy tu do czynienia z nadmiarem obfitości z jego strony. Jego chęć, by wspierać Jane na każdym kroku, zaczyna wzbudzać konsternację. Pod tym względem Ryan zamienił się w Bena. Do tej pory jesteśmy przyzwyczajeni do Ryana jako nieco niedostępnego, bardzo męskiego w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Tym razem jednak Ryan jest pokazany jako najlepszy przyjaciel, który chce być bliżej niż Jane ma na to nawet ochotę. To taka próba zagłaskania kota na śmierć. Jest to widoczne tym bardziej, że wątek Jane jest skoncentrowany wokół procesu zamrażania jej jajeczek. Tutaj nakłada się kilka pomniejszych aspektów, które razem tworzą dość ciekawe połączenie. Jane zmaga się z dość wymagającą emocjonalnie procedurą i nie do końca chce dopuścić Ryana do całej tej sprawy. Rozumiem logikę jej myślenia - ich związek jest zbyt świeży i nie powinien stawiać czoła z tak intymną i poważną procedurą, jaką jest zamrażanie jajeczek. Z drugiej strony obserwujemy odcięcie się Jane od wsparcia, którego tak bardzo potrzebuje. To taka zabawa w przyciąganie i odpychanie, wyznaczanie granic co moje, a co nasze. Do tego dochodzi aspekt prywatności i zwykłego prawa do decydowania o własnym ciele. A na samym czubku tych wydarzeń znajduje się jeszcze Patrick ze swoimi pomysłami na cyfrowy kontent strony. Jane i Ryan mają wspólnie stworzyć artykuł poświęcony ich przypadkowi, ukazując różne perspektywy tej samej sytuacji. Jest to bardzo osobiste doświadczenie i tym większe zdziwienie budzi fakt, że Jane jest w stanie dzielić się tym ze światem, a z własnym partnerem ma takie duże problemy. Najmniej widoczna w tym odcinku jest Kat, mimo że właściwie to jej postać pojawia się bardzo często. Kat w dalszym ciągu zmaga się ze swoimi sercowymi rozterkami i w całości poświęca się pracy. Organizuje bal w jednej z lesbijskich knajp, by zebrać pieniądze i uratować lokal przed grożącą mu likwidacją. Gest szlachetny, wykonanie jeszcze bardziej efektowne. Bawi się tam cała redakcja Scarlet, a queer przestrzeń gwarantuje wolność dla tych, którzy szukają miejsca dla ekspresji siebie. Bal osiąga jedynie częściowy sukces, bo pieniędzy w dalszym ciągu brakuje, ale jeśli idzie o jakość zabawy, to sprawdza się w stu procentach, zwłaszcza dla nas, jako widzów. Jest to punkt kulminacyjny odcinka, jak zwykle stworzony ze smakiem i w duchu całego serialu. To, co jednak jest perełką odcinka, to wojna podjazdowa między Patrickiem a Jacqueline. Obydwoje są na kierowniczym stanowisku, obydwoje są charyzmatyczni i potrafią wyegzekwować swoją wolę. Ich metody są różne, ale kiedy dochodzi do otwartej konfrontacji, ekran aż iskrzy od emocji, podtekstów, znaczących spojrzeń. Śmiało można powiedzieć, że Patrick i Jaqueline są najbarwniejszymi postaciami drugoplanowymi w tym serialu. I szczerze mówiąc, nie miałabym nic przeciwko, gdyby pojawiali się po prostu częściej. Serial w dalszym ciągu ma bardzo dobre otwarcie i bez żenady i cienia zawstydzenia porusza sprawy tak ważne, zwłaszcza dla młodych kobiet. To, co jeszcze dziesięć lat temu byłoby określane mianem “wyzwolenia się kobiet”, teraz jest integralną częścią głównych bohaterek. Dobrze widzieć, że serial z biegiem czasu nabiera coraz więcej pewności siebie i nie poddaje się ani wygórowanym oczekiwaniom, ani konserwatywnym spojrzeniu. Jak zwykle oferuje dobrą zabawę ucząc przy tym akceptacji siebie i szacunku do odmienności drugiego człowieka.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj