Telewizja Polska wiąże spore nadzieje ze swoim nowym serialem pt. „Dziewczyny ze Lwowa”. W końcu jego twórcami są osoby odpowiedzialne za kolosalny sukces „Rancza”. Choć pilotowy odcinek niczym nadzwyczajnym się nie wyróżnia i jedynie poprawnie zawiązuje akcję, są sygnały, że w następnych tygodniach może być lepiej.
Reżyser Wojciech Adamczyk i scenarzysta Robert Brutter liczą na kolejny hit. Świetnie sprzedały się stworzone przez nich perypetie mieszkańców Wilkowyj, a teraz czas na zdesperowane Ukrainki w Warszawie, czyli „
Dziewczyny ze Lwowa”. Już na starcie możemy jednak zauważyć, że porównywanie nowości TVP z serialem „
Ranczo” mija się z celem, mamy bowiem do czynienia z rasową obyczajówką, która chce poruszać poważne tematy. Twórcy z niewiadomych przyczyn robią to jednak z komediowym zacięciem, co wychodzi w pilotowym odcinku wyjątkowo nieudolnie.
Swieta (Anna Maria Buczek) mieszka w polskiej stolicy już od trzech lat i oczekuje przyjazdu ze Lwowa dwóch koleżanek (ta liczba potem wzrasta do trzech), które są zmuszone do opuszczenia rodzinnego kraju w poszukiwaniu zatrudnienia. Jest Uliana (Anna Gojarska), utalentowana skrzypaczka, która traci pracę w lwowskiej filharmonii; Polina (Magdalena Wróbel), prawdziwa businesswoman i była właścicielka agencji modelek, którą jej chłopak doprowadził do bankructwa, oraz Olyia (Katarzyna Ucherska), młoda i naiwna dziewczyna, która do Polski jedzie, aby zarobić trochę pieniędzy dla swojego narzeczonego-manipulanta.
Przekroczenie przez nie granicy nie jest takie proste. Muszą przede wszystkim rozprawić się z nikczemnymi mężczyznami w ich życiu, którym w głowie tylko kasa, seks i alkohol. Są też sceny (niewywołujące jednak należytych emocji), w których bohaterki żegnają się ze swoimi małymi dziećmi. Generalnie większość wydarzeń, które widzimy na ekranie, ma nacechowanie dość dramatyczne. Do tego stopnia, że próba nadania im lekkiego wydźwięku jest niezrozumiała i spłycająca historię.
[video-browser playlist="747302" suggest=""]
Przykładem bijącym wszystkie inne na głowę jest moment, w którym starszy pan z chorobą Parkinsona napada na jedną z bohaterek – sprzątającą w jego mieszkaniu - z wyraźną intencją gwałtu, a w tle leci komediowa muzyczka, która ma sugerować, że ta cała sytuacja ma być zabawna. Wystarczyło nadać temu nieco inny ton i efekt byłby diametralnie inny. Wyszło trochę żenująco.
Tytułowe dziewczyny grają tu polskie aktorki, no i wszystkie postacie po naszemu mówią znakomicie. To jest akurat telewizyjne uproszczenie, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Stosują je w serialach w USA, to i nasze mogą. Wszystko dla wygody widza. Sam kunszt aktorski obsady wywołuje zaś mieszane uczucia. Buczek i Wróbel to najjaśniejsze punkty produkcji, a jak zwykle znakomity jest Marian Dziędziel. Reszta - na przeciętnym poziomie.
Może się podobać to, że historia w istocie skupia się na czterech kobietach w trudnej sytuacji, które próbują wyjść na prostą - bez żadnych niepotrzebnych politycznych podtekstów. Fakt, że premiera wypada w tak gorącym okresie, jeśli chodzi o debatę na temat imigrantów, jest zupełnie przypadkowy.
Pochwalić należy też ostatnie 7 minut. Zatarły one w pewnym stopniu wiele wad poprzednich 35. Panie ze Lwowa w końcu docierają do celu – podniszczonej warszawskiej kamienicy – i spędzają pierwszą noc w nowym miejscu. Rano budzi je pukanie do drzwi, a odcinek kończy się cliffhangerem w iście amerykańskim stylu. Oby dało to tej opowieści kopa. Jest sporo rzeczy do poprawy, ale i potencjał, aby była to – mimo falstartu - solidna obyczajowa produkcja. Czas pokaże.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h