Najnowsza powieść Anety Jadowskiej to powrót do jej najbardziej znanej bohaterki. Choć Dora Wilk, mimo zakończenia heksalogii, przemykała w różnych zbiorach opowiadań, dziś znów zostaje pierwszoplanową postacią i okazuje się, że pomimo tylu już książek nadal jest w niej potencjał.
Tak jak wspominałam podczas recenzji Diabelskiego młyna Anetę Jadowską i Dorę śledzę od początku ich kariery, jeszcze gdy na okładce pierwszego wydania Złodzieja dusz można było oglądać pannę Wilk, Joshuę i Mirona razem. Pamiętam również, jak zawiodłam się na tej powieści, mimo że bardzo pasowała do mojego gustu – urban fantasy i jeszcze główna bohaterka wiedźma? Od razu moje ręce były na pokładzie. Niestety, język powieści debiutującej wtedy autorki był dla mnie jednak nie do przełknięcia. Nie odpuściłam jednak i cały czas przyglądałam się Anecie Jadowskiej, przeczuwając drzemiący w niej potencjał. I nie pomyliłam się. Już od pewnego czasu jej książki to pewien standard, jeśli chodzi o wysoką jakość fabuły, ciekawych bohaterów czy zwrotów akcji. I choć bałam się trochę powrotu do Dory, która w pierwszych częściach dosyć mocno ocierała się o Mary Sueizm, okazało się, że moje obawy były czcze.
Dora nie ma kiedy odpocząć. Podczas gdy jej ukochany załatwia sprawy w piekle, ona nie ma czasu do wytchnienia, gdy okazuje się, że na terenie należącym do lokalnych wilków znaleziono mnóstwo ciał młodych kobiet. Sprawa na początku wydaje się prosta, gdyż wszystkie ślady prowadzą do młodej wampirzycy należącej do gniazda Romana, Darii. Niestety, wkrótce Dora odkrywa, że cała sprawa jest bardziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać.
Choć wydawać by się mogło, że Dzikie dziecko miłości to powrót głównie do postaci Dory, tak naprawdę czytelnik wraca do również do wielu innych bohaterów, którzy zostali odsunięci od głównych wydarzeń po zakończeniu heksalogii. Cieszy powrót Romana, choć jeszcze bardziej Bogny, patolożki, z którą Wilk pracowała jako policjantka w Toruniu. Jednak książę wampirów przewijał się od czasu do czasu w różnych opowiadaniach, za to otwarty wątek byłej współpracownicy Dory, która tak jak Witkacy okazała się magiczna, był dla mnie aspektem, na którego rozwinięcie bardzo czekałam. Cieszę się, że autorka zdecydowała się wrócić do tej postaci i – może nie dać jej satysfakcjonujący finał, bo życie Bogny dopiero się zaczyna – ale rozwinąć na tyle tę postać, że nawet jeśli czytelnik miałby się z nią więcej nie spotkać, nie byłoby już takiego żalu jak poprzednio. Bardzo sympatyczna jest też nowa bohaterka, Daria, która dzięki swojej paplaninie często powodowała comic relief. Chciałoby się, by zagościła jeszcze nieraz w rękach czytelników, już jako główna bohaterka, nie musząc dzielić czasu antenowego z innymi postaciami. Jednak to już zależy od samej pisarki.
Jeśli zaś chodzi o Dorę, cieszę się, że ta postać zerwała już zupełnie z mary sueizmem. Mimo coraz lepszego warsztatu Jadowskiej, ta postać wydawała się nadal ciągnąć ją do tyłu. Super wiedźma z duszą wilka, z babką jako pradawną boginią i którą uwielbiają prawie wszystkie męskie postaci? Która jest sprawiedliwa, dobra, zaangażowana, potrafi kopać tyłki a jej w sumie jedyną wadą jest nerwowość? Bałam się, czy Dora wyjdzie z łatki „Mary Sue”. W Dzikim dziecku miłości to się jednak udało, choć oczywiście, charakter postaci czy jej pochodzenie się nie zmieniło. Teraz jednak wydawała się bardziej ludzka, a również mniej wszechpotężna. I bardzo dobrze.
Fabuła jest również bardzo interesująca, zarówno dlatego, że można śledzić ulubionych bohaterów jak i z samej dobrze skonstruowanej intrygi kryminalnej. Niestety, samo rozwiązanie zagadki mnie trochę rozczarowało, choć rozumiem, że w ten sposób autorka chciała nawiązać do handlu kobietami. Brakowało mi jednak nadania jakiejś rysy „głównym złym” czy zachowania jakiegoś elementu zaskoczenia, jeśli chodzi o to, kto okazał się stać za tym wszystkim.
Dzikie dziecko miłości polecam wszystkim fanom twórczości Anety Jadowskiej, którzy mają już wyrobioną opinię i wiedzą, czego się spodziewać. Pisarka nie zawodzi, książka bawi i intryguje, choć to Diabelski młyn nadal uważam za szczyt jej zdolności. Warto jednak zapoznać się z tą powieścią, zarówno dla Dory i jej świata, jak i pięknych rysunków Magdaleny Babińskiej, które jak zwykle zdobią książkę – nie tylko na okładce.