W odcinku świątecznym zestawiono śmierć Matthew z narodzinami jego syna. Taki dysonans wymagał porządnego rozwiązania, więc premiera przykłada do tego dużą wagę. Sześciomiesięczny przeskok w czasie znacznie ułatwia zadanie, ale epizod wcale na tym nie traci. To nadal jest Downton, które ze wszystkimi problemami radzi sobie na swój własny sposób; w którym liczy się szacunek, dyskrecja oraz - wbrew pozorom stwarzanym przez dystyngowanych, eleganckich i chłodnych Brytyjczyków - miłość.
Choć od śmierci jej męża minęło już pół roku, Lady Mary nadal pogrążona jest w żałobie, próbując przyzwyczaić się do życia w świecie, w którym nie ma już Matthew. Michelle Dockery spisuje się rewelacyjnie w roli rozpaczającej wdowy. Zresztą nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek potrafił lepiej wykreować całą postać na pozór zimnej i niesympatycznej Mary. Choć wszyscy chcą jej pomóc otrząsnąć się z tragicznych wydarzeń, każdy ma na to inny sposób, co momentami doprowadza ją do frustracji; a na dodatek młoda mama nie do końca wie, jak powinna postępować wobec swojego synka. Dla Mary to będzie skomplikowany sezon.
Zupełnie inaczej sprawy mają się u Edith, która szczęśliwie zakochana myśli tylko o tym, co zrobić, żeby być z ukochanym. Ten niestety na razie związany jest przysięgą małżeńską z inną kobietą, ale dla Lady Edith jest w stanie zrobić naprawdę wiele. Tak wiele, że panna z dobrej rodziny, wychowana wśród tysiąca reguł i zasad, w miejscu publicznym odważa się powiedzieć: "Pocałuj mnie. Teraz!". Tego w Downton jeszcze nie było. Cieszę się, że scenarzyści w końcu postanowili zadbać o tę bohaterkę, bo wszystkie wątki, które dostawała do tej pory, nie były zbytnio udane. Edith zdecydowanie ma potencjał, więc mam nadzieję, że czwarty sezon go z niej wydobędzie.
[video-browser playlist="634958" suggest=""]
W premierze zgrabnie zawiązano nowe wątki, które będą kontynuowane w kolejnych odcinkach. Do Downton powraca Edna, pokojówka, która podkochiwała się w Bransonie. Samotny wdowiec będzie musiał radzić sobie z jej zalotami. W kuchni pani Pattmore pojawia się mikser, który dosłownie burzy spokój jej ducha, a widzom subtelnie pokazuje zmianę świata, w którym żyją bohaterowie. Zderzeń z nową rzeczywistością i reakcji na nią w Downton Abbey nigdy nie brakowało i mam nadzieję, że tło obyczajowo-społeczne w czwartym sezonie będzie nadal pełnić ważną rolę.
Ciekawie zaczyna się dziać też u Carsona, o którym w końcu dowiadujemy się czegoś więcej - i nie jest to wcale nic oczywistego. Mam nadzieję, że scenarzyści szykują też jakieś obszerniejsze wątki dla służby Downton, bo jak na razie postacie te wydają się być zaniedbywane. Na pewno zaś stać je na coś więcej niż tylko banalny trójkąt miłosny i zazdrosną Daisy, bo to już widzieliśmy w poprzednim sezonie. Każdy, kto był na bieżąco ze spoilerami, wiedział też, że z serialem pożegna się O'Brien. Już mogę powiedzieć, że naprawdę będzie jej brakować, szczególnie w duecie z Thomasem.
Downton Abbey przywitało widzów spokojnym, klimatycznym odcinkiem, który opowiada przede wszystkim gorzką historię o radzeniu sobie ze stratą. Mimo tego, że nie zabrakło w nim elementów humorystycznych (których królową była oczywiście Maggie Smith), a sam wydźwięk epizodu jest pełen nadziei, to pozostawia widza pogrążonego w melancholii. Jestem zdania, że Brytyjczycy w swoich serialach potrafią pokazać rozpacz w wyjątkowo dosadny sposób, mimo tego, że nie jesteśmy świadkami żadnego rozdzierania szat ani melodramatycznego trzaskania drzwiami. Ta sztuka ukazania cichego żalu udaje się także w Downton.
Premiera 4. sezonu nie zawodzi, bo robi wszystko to, co powinna - rozlicza z przeszłością, budując podwaliny przyszłości w odcinku klimatycznym, bardzo subtelnym, w którym nie brakuje brytyjskiego sarkazmu i humoru. Jeśli cały sezon będzie podążał tym śladem, z Downton Abbey wszystko będzie dobrze.