Marika jest pół-kobietą, pół-wężem, co oznacza, że potrafi przybrać postać zarówno człowieczą, jak i wężową. Pod tą ostatnią lubi wygrzewać się na ulubionym kamieniu w ogrodzie. Przeżyła niejedno ludzkie życie, choć jej największym przekleństwem jest pamięć. Z każdym poważniejszym „zrzuceniem skóry” zapomina o kawałku swojej historii. W tym wcieleniu trapi ją wspomnienie o ukochanym Soami, japońskim mistrzu pędzla i kaligrafii, z którym rozstała się... No właśnie, nie pamięta, w jakich okolicznościach. Mimo to stara się z oddaniem wypełniać swoje zadania – zarówno jako policjantka, jak i członek niewielkiej społeczności, w której selkie mieszkają obok syren, lokalny mag o wymyślnym (prawdopodobnie walijskim) imieniu Glewlwyd potrafi namieszać z portalami, kelpie wykorzystuje swój dar przekonywania w pracy detektywa, a zielonowłosa fae z kafejki Krąg” jest najlepszą baristką w okolicy. Mieszkańcy Springfield są doprawdy barwnymi postaciami. Tym bardziej cieszy fakt, że dzięki nowelowej strukturze powieści możemy ich lepiej poznawać, śledząc kolejne sprawy prowadzone przez parę policjantów – Marikę i Jordana. Są to sprawy błahe, poważniejsze, a niekiedy nawet śmiertelnie poważne. Poszukiwania złodzieja bielizny osobistej i pościelowej kontrastują z kradzieżami znacznie dotkliwszymi – uderzającymi w najczulsze emocje mieszkańców Springfield czy próbą morderstwa pod wpływem niespełnionej miłości, która przerodziła się w nienawiść.
Źródło: Mięta
Agnieszka Szmatoła w fascynujący sposób wplata w fabułę (nieco inne niż zazwyczaj w urban fantasy) wątki mitologiczne, w tym azjatyckie (jak smok oferujący przysługi za odpowiednią cenę) czy greckie – obok gorgony spotykamy także genius loci pod postacią byłego dzielnicowego, bardziej ptasie niż rybie syreny, idealne dla złodziejskiego fachu anemide (dziecko wiatru pozostawiające na miejscu „zbrodni” kotki z origami) czy sprowadzającego rozpacz demona gello.
Fabuła nie stroni od kwestii trudniejszych – depresji, tranzycji, odrzucenia. Jednocześnie pozwala sobie na różnorodność nie tylko gatunkową, ale również uczuciową i relacyjną. Jedyne, co można „zarzucić” debiutowi autorki, to pewien nieokreślony smutek przepajający wszystkie „opowiadania” o Marice Echidnie. Wszystkie teksty – choć przeważnie pisane lekko i bez pompatyczności, z żywymi, niepozbawionymi humoru dialogami i miejscami zabawnymi sytuacjami – wydają się bardzo poważne. Z nutą melancholii w tle. Być może o gorgonie nie można pisać w inny sposób.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj