Echo to nie jest zły serial, ale dobrym też go trudno nazwać. Oceniam ze spoilerami.
Echo ma dużo problemów, które pojawiają się dość szybko i będą stanowić kłopot dla wielu widzów, by w ogóle wejść w ten świat. Chodzi o kwestię tempa, które jest strasznie rwane, bardzo dziwnie konstruowane i przez to też w pierwszych odcinkach trudno się zaangażować w historię Mai Lopez. Dobrze jest przez pierwsze minuty, gdy dostajemy szybkie streszczenie wydarzeń i pierwszy test tytułowej postaci, który owocuje spotkaniem z Daredevilem. W momencie, gdy jesteśmy po wydarzeniach z
Hawkeye'a, gdy Echo pozornie zabiła Fiska, wszystko zwalnia. To jest dość duża wada, bo przez to wiele osób zrezygnuje z tego serialu, bo po szybkiej akcji i dynamicznym streszczeniu może to wydawać się nudnawe. W tym miejscu i dalszych odcinkach ważna będzie tak naprawdę jedna rzecz: jeden widz nie wczuje się w klimat i nic z tym nie da się zrobić, drugi zainteresuje się naprawdę niezłym i kreatywnym wykorzystaniem pochodzenia Mai z plemienia Czoktawów. To dla mnie jest kluczem do tego, by zaangażować się w jej historię, bo wykorzystanie faktu, że jest ona rdzenną Amerykanką pozwala zbudować określoną atmosferę, klimat i nadać temu serialowi własnego charakteru. To też przenosi się na trochę inną konwencję
Echo w pierwszych odcinkach, która pokazuje trochę bardziej ludzkie oblicze miejsca, do którego Maya wraca. Widzimy, że to miasteczko żyje, oddycha i ma różne osoby z własną historią. Chociaż nigdy żadna postać nie jest rozwinięta na tyle, na ile powinna być, by miało to lepszą jakość i ambicje, próba osiągnięcia tego daje poprawny efekt. To też pozwoliło zrozumieć, jak
Echo stanie się tą postacią, jaką powinna być i co ją do tego zmotywuje. Nie jest to przecież pusta geneza bez określonych motywacji i przyczyn, a w jej budowie te 3 odcinki mają duże znaczenie.
Kwestię plemienia Czoktawów też doskonale wykorzystano w nakreśleniu charakteru mocy Echo. Są one zupełnie inne niż w komiksach, ale poprzez ich połączenie z przeszłością i historią plemienia, mają wiele sensu. To pozwoliło dopełnić wątek osadzenia historii w świecie rdzennych Amerykanów i nadać temu znaczenie: nie było to tylko miejsce akcji wybrane na tło, ale coś, co fabularnie okazuje się kluczowe dla ewolucji i przemiany Mai Lopez w Echo. Sam pomysł wygląda dobrze i połączenie go z tym działa, ale jednocześnie przedstawienie tych mocy jest tak niejasne i skrótowe, że można przymknąć raz oko i nie będziemy wiedzieć, na czym to dokładnie polega. To też obrazuje problem finału – z jednej strony dopełnienie ewolucji Echo w związku z tym aspektem sprawdza się znakomicie, z drugiej strony wracamy do problemu tempa – tym razem wszystko włącza czwarty bieg, jest przyspieszone do przesady i pokazane skrótowo oraz powierzchownie.
Tak naprawdę kluczową zaletą
Echo jest relacja Mai z Kingpinem. Świetnie to działa przez 5 odcinków i doskonale buduje obraz obu postaci i wzajemnego wpływu. Alaqua Cox oraz Vincent D'Onofrio znakomicie ze sobą współgrają, przez co ta relacja nabiera wiarygodności i emocjonalnego znaczenia. Ich wspólne sceny to zdecydowanie mocna zaleta, obok której nie można przejść obojętnie. Jeśli byłoby tego więcej,
Echo jedynie by zyskało. Wilson Fisk to kapitalna postać i nadal fenomenalnie zagrana, więc im więcej go w MCU, tym lepiej. Do tego odwołanie do
Daredevila z 2015 roku w kwestii genezy Kingpina to naprawdę bardzo fajne nawiązanie. Jednocześnie problem serialu obrazuje się w tym aspekcie w dwóch ostatnich odcinkach, które są potraktowane po macoszemu: powierzchowność przemiany z rodziny we wrogów aż boli, a skrótowość czegoś, co powinno być emocjonalnym fundamentem
Echo, staje się festiwalem zmarnowanego potencjału. Nawet ten moment, gdy Maya używając mocy, każe Fiskowi skonfrontować się z traumą z dzieciństwa, to coś, co powinno wybrzmieć lepiej, mocniej i mieć większe znaczenie, a znów pogubieni twórcy robią to na szybko i pozbawiają głębi coś, co musi ją mieć.
Trochę rozczarowuje fakt, że akcji jest niewiele.
Echo ma tak naprawdę tylko dwie walki w całym sezonie, bo starcie z finału trudno nazwać czymś takim. Pozostaje więc naprawdę nieźle nakręcona scena walki z pierwszego odcinka, która w myśl idei: nie tylko jest efektowna, ma świetną pracę kamery i kreatywną choreografię, ale przede wszystkim ma dobrze zarysowany cel fabularny. Jedno ujęcie, dobry poziom przemocy i wejście Daredevila wypadają znakomicie. Zwłaszcza ten pojedynek Mai z Daredevilem, w którym bohaterka wyraźnie dostaje łomot, a superbohater aż nadto widać, że ani nie daje z siebie wszystkiego, ani nie jest tym szczególnie zainteresowany. Pozostawia to jednak dobre wrażenie i skojarzenie z
Daredevilem z 2015 roku – choć poziom realizacji nie jest aż tak perfekcyjny jak tam, to jest blisko i efekt osiąga wysoką jakość. Podobnie to działa w trzecim odcinku w knajpie z torem na rolki – krótko, efektownie i brutalnie. To trochę mało jak na serial o kimś, kto jest mistrzynią sztuk walki i walczy o tron gangsterskiego imperium. Brak akcji jako takiej jest odczuwalny, bo to nadałoby lepszego tempa całemu serialowi – zwłaszcza dla osób, które nie wczuły się w klimat Indian i ich kultury.
Stąd też serial pozostawia cały czas mieszane odczucia. Z jednej strony kupiłem to wolniejsze tempo, pokazanie życia w miasteczku oraz relację Mai z poszczególnymi postaciami. To nadało temu ludzkiego charakteru, którego często brakuje produkcjom MCU. Z drugiej strony pomimo ambicji i chęci ten aspekt nigdy nie osiąga pożądanej jakości, więc żadna postać nie nabiera głębszego znaczenia, a relacje są powierzchowne. Tak naprawdę dwa ostatnie odcinki były tutaj kluczowe dla tego, jak ten serial można ocenić, ale wszelkie problemy
Echo stają się w nich bardziej odczuwalne. Po tym, jak tempo było rwane, teraz wszystko idzie zbyt szybko i każdy aspekt fabuły jest opowiadany zbyt ogólnie – czuć, że w tym aspekcie był potencjał na więcej, ale biorąc pod uwagę zakulisowe problemy i zmiany w serialu, jakie zastosowano, na pewno było w tym więcej materiału, który byłby w stanie pokazywać to być może sensowniej albo... gorzej. Może takimi decyzjami twórcy uratowali to, co mogli i dlatego wyszło tylko „w porządku”. Nie jest to złe, bo ma swoje momenty, zalety i ciekawy klimat, który do nie każdego trafi, ale więcej niż 6/10 przez to wszystko temu nie można dać.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h