Echo: sezon 1 - recenzja spoilerowa
Data premiery w Polsce: 10 stycznia 2024Echo to nie jest zły serial, ale dobrym też go trudno nazwać. Oceniam ze spoilerami.
Echo to nie jest zły serial, ale dobrym też go trudno nazwać. Oceniam ze spoilerami.
Echo ma dużo problemów, które pojawiają się dość szybko i będą stanowić kłopot dla wielu widzów, by w ogóle wejść w ten świat. Chodzi o kwestię tempa, które jest strasznie rwane, bardzo dziwnie konstruowane i przez to też w pierwszych odcinkach trudno się zaangażować w historię Mai Lopez. Dobrze jest przez pierwsze minuty, gdy dostajemy szybkie streszczenie wydarzeń i pierwszy test tytułowej postaci, który owocuje spotkaniem z Daredevilem. W momencie, gdy jesteśmy po wydarzeniach z Hawkeye'a, gdy Echo pozornie zabiła Fiska, wszystko zwalnia. To jest dość duża wada, bo przez to wiele osób zrezygnuje z tego serialu, bo po szybkiej akcji i dynamicznym streszczeniu może to wydawać się nudnawe. W tym miejscu i dalszych odcinkach ważna będzie tak naprawdę jedna rzecz: jeden widz nie wczuje się w klimat i nic z tym nie da się zrobić, drugi zainteresuje się naprawdę niezłym i kreatywnym wykorzystaniem pochodzenia Mai z plemienia Czoktawów. To dla mnie jest kluczem do tego, by zaangażować się w jej historię, bo wykorzystanie faktu, że jest ona rdzenną Amerykanką pozwala zbudować określoną atmosferę, klimat i nadać temu serialowi własnego charakteru. To też przenosi się na trochę inną konwencję Echo w pierwszych odcinkach, która pokazuje trochę bardziej ludzkie oblicze miejsca, do którego Maya wraca. Widzimy, że to miasteczko żyje, oddycha i ma różne osoby z własną historią. Chociaż nigdy żadna postać nie jest rozwinięta na tyle, na ile powinna być, by miało to lepszą jakość i ambicje, próba osiągnięcia tego daje poprawny efekt. To też pozwoliło zrozumieć, jak Echo stanie się tą postacią, jaką powinna być i co ją do tego zmotywuje. Nie jest to przecież pusta geneza bez określonych motywacji i przyczyn, a w jej budowie te 3 odcinki mają duże znaczenie.
Kwestię plemienia Czoktawów też doskonale wykorzystano w nakreśleniu charakteru mocy Echo. Są one zupełnie inne niż w komiksach, ale poprzez ich połączenie z przeszłością i historią plemienia, mają wiele sensu. To pozwoliło dopełnić wątek osadzenia historii w świecie rdzennych Amerykanów i nadać temu znaczenie: nie było to tylko miejsce akcji wybrane na tło, ale coś, co fabularnie okazuje się kluczowe dla ewolucji i przemiany Mai Lopez w Echo. Sam pomysł wygląda dobrze i połączenie go z tym działa, ale jednocześnie przedstawienie tych mocy jest tak niejasne i skrótowe, że można przymknąć raz oko i nie będziemy wiedzieć, na czym to dokładnie polega. To też obrazuje problem finału – z jednej strony dopełnienie ewolucji Echo w związku z tym aspektem sprawdza się znakomicie, z drugiej strony wracamy do problemu tempa – tym razem wszystko włącza czwarty bieg, jest przyspieszone do przesady i pokazane skrótowo oraz powierzchownie.
Tak naprawdę kluczową zaletą Echo jest relacja Mai z Kingpinem. Świetnie to działa przez 5 odcinków i doskonale buduje obraz obu postaci i wzajemnego wpływu. Alaqua Cox oraz Vincent D'Onofrio znakomicie ze sobą współgrają, przez co ta relacja nabiera wiarygodności i emocjonalnego znaczenia. Ich wspólne sceny to zdecydowanie mocna zaleta, obok której nie można przejść obojętnie. Jeśli byłoby tego więcej, Echo jedynie by zyskało. Wilson Fisk to kapitalna postać i nadal fenomenalnie zagrana, więc im więcej go w MCU, tym lepiej. Do tego odwołanie do Daredevila z 2015 roku w kwestii genezy Kingpina to naprawdę bardzo fajne nawiązanie. Jednocześnie problem serialu obrazuje się w tym aspekcie w dwóch ostatnich odcinkach, które są potraktowane po macoszemu: powierzchowność przemiany z rodziny we wrogów aż boli, a skrótowość czegoś, co powinno być emocjonalnym fundamentem Echo, staje się festiwalem zmarnowanego potencjału. Nawet ten moment, gdy Maya używając mocy, każe Fiskowi skonfrontować się z traumą z dzieciństwa, to coś, co powinno wybrzmieć lepiej, mocniej i mieć większe znaczenie, a znów pogubieni twórcy robią to na szybko i pozbawiają głębi coś, co musi ją mieć.
Trochę rozczarowuje fakt, że akcji jest niewiele. Echo ma tak naprawdę tylko dwie walki w całym sezonie, bo starcie z finału trudno nazwać czymś takim. Pozostaje więc naprawdę nieźle nakręcona scena walki z pierwszego odcinka, która w myśl idei: nie tylko jest efektowna, ma świetną pracę kamery i kreatywną choreografię, ale przede wszystkim ma dobrze zarysowany cel fabularny. Jedno ujęcie, dobry poziom przemocy i wejście Daredevila wypadają znakomicie. Zwłaszcza ten pojedynek Mai z Daredevilem, w którym bohaterka wyraźnie dostaje łomot, a superbohater aż nadto widać, że ani nie daje z siebie wszystkiego, ani nie jest tym szczególnie zainteresowany. Pozostawia to jednak dobre wrażenie i skojarzenie z Daredevilem z 2015 roku – choć poziom realizacji nie jest aż tak perfekcyjny jak tam, to jest blisko i efekt osiąga wysoką jakość. Podobnie to działa w trzecim odcinku w knajpie z torem na rolki – krótko, efektownie i brutalnie. To trochę mało jak na serial o kimś, kto jest mistrzynią sztuk walki i walczy o tron gangsterskiego imperium. Brak akcji jako takiej jest odczuwalny, bo to nadałoby lepszego tempa całemu serialowi – zwłaszcza dla osób, które nie wczuły się w klimat Indian i ich kultury.
Stąd też serial pozostawia cały czas mieszane odczucia. Z jednej strony kupiłem to wolniejsze tempo, pokazanie życia w miasteczku oraz relację Mai z poszczególnymi postaciami. To nadało temu ludzkiego charakteru, którego często brakuje produkcjom MCU. Z drugiej strony pomimo ambicji i chęci ten aspekt nigdy nie osiąga pożądanej jakości, więc żadna postać nie nabiera głębszego znaczenia, a relacje są powierzchowne. Tak naprawdę dwa ostatnie odcinki były tutaj kluczowe dla tego, jak ten serial można ocenić, ale wszelkie problemy Echo stają się w nich bardziej odczuwalne. Po tym, jak tempo było rwane, teraz wszystko idzie zbyt szybko i każdy aspekt fabuły jest opowiadany zbyt ogólnie – czuć, że w tym aspekcie był potencjał na więcej, ale biorąc pod uwagę zakulisowe problemy i zmiany w serialu, jakie zastosowano, na pewno było w tym więcej materiału, który byłby w stanie pokazywać to być może sensowniej albo... gorzej. Może takimi decyzjami twórcy uratowali to, co mogli i dlatego wyszło tylko „w porządku”. Nie jest to złe, bo ma swoje momenty, zalety i ciekawy klimat, który do nie każdego trafi, ale więcej niż 6/10 przez to wszystko temu nie można dać.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat