Na ekranach kin widzieliśmy już tyle egzorcyzmów i walk duchownych z demonami, że trudno o coś nowego, oryginalnego czy przynajmniej intrygującego. Jednak co jakiś czas zdarza się produkcja, której udaje się wyłamać ze skostniałego schematu i wpuścić odrobinę świeżego powietrza do pomieszczenia wypełnionego siarką. I to właśnie stara się osiągnąć reżyser Julius Avery z Egzorcystą papieża. To historia ojca Gabriela Amortha (Russell Crowe), który na zlecenie samego papieża (Franco Nero) jeździ po całym świecie i rozprawia się z najmroczniejszymi demonami. Jego metody są nieortodoksyjne, co nie podoba się innym kapłanom z Watykanu. Egzorcysta się tym jednak nie przejmuje. Nieważne, po jaki sposób sięgnie, liczy się to, że siła nieczysta zostanie w rezultacie pokonana. Jego najnowsza misja zaprowadza go do Włoch, gdzie pewna wdowa wraz z dwójką swoich dzieci wprowadza się do starego domu. Okazuje się jednak, że posiadłość skrywa mroczną tajemnicę. Demon o nieznanym imieniu przejmuje ciało młodego chłopca i domaga się spotkania z ojcem Gabrielem. Mają ponoć do wyrównania pewne rachunki.   Scenariusz R. Deana McCreary'ego i Chestera Hastingsa opiera się na zapiskach prawdziwego egzorcysty – Gabriela Amortha, który w imię papieża odprawiał obrzędy na całym świecie. Część jego wspomnień została nawet wydana w książce Wyznania egzorcysty. Duchowny zmarł w 2016 roku, ale zdążył opisać liczne nadnaturalne wydarzenia i demony, które rzekomo pokonał w imię Pana. Scenarzyści wzięli jedno z opisywanych przez niego wydarzeń, ubarwili je i przerobili na scenariusz tak, by wyszedł z niego horror. Uderzyli przy tym we wszystkie znane nuty. Zaczyna się od opętanego młodego chłopca, czyli tego najbardziej bezbronnego i najczystszego z bohaterów. Wszystko po to, by duchownemu trudniej było posunąć się do najbrutalniejszych taktyk. Julius Avery chciał pokazać, że nie ma osobnika na tej planecie, który by nie zgrzeszył. Każdy popełnił w swoim życiu czyn, którego się ogromnie wstydzi, i nigdy, nawet podczas spowiedzi, nie prosi za niego o rozgrzeszenie. Pod tym względem jesteśmy równi. Nie ma różnicy, czy mówimy o duchownym, wierzącym, czy papieżu. Każdy skrywa sekret, przez który do jego ciała może wkraść się demon. Sztuka polega na tym, by się do niego przyznać. Co moim zdaniem czyni Egzorcystę papieża horrorem wartym obejrzenia? Jego lekkie podejście do tego gatunku i pewien flirt z kinem akcji. Otóż postać ojca Gabriela Amortha w wykonaniu Russella Crowe'a to typowy badass wśród księży. Swoisty terminator zła. Jakby duchowni dysponowali shotgunami na święconą wodę, to on miałby nawet dwa takie. Jest to człowiek, który nie daje sobie w kaszę dmuchać. Trudno wytrącić go z równowagi. Crowe gra go na pełnym luzie, z naturalnością, charyzmą i błyskiem w oku. Widać, że dobrze się bawił na planie. Nie ma tutaj pełnej powagi i brania materiału tekstowego na serio. I choć napisy końcowe sugerują nam, że prawdziwy ojciec Amorth takich egzorcyzmów dokonywał, to wszyscy wiemy, że są to opowieści mocno podkręcone i ubarwione. To trochę jak z historiami wędkarzy na temat złapanego na Mazurach szczupaka, który z biegiem lat robi się coraz większy. Reżyser Julius Avery dobrze odnajduje się zarówno w mrocznych klimatach, co już udowodnił nam w Operacji Overlord, jak i w kinie akcji, o czym pamiętają wszyscy, którzy oglądali nową produkcję Amazona, czyli Samarytanina z Sylvestrem Stallone'em. Potrafi on także sprawnie prowadzić doświadczonych aktorów – nie daje im się zdominować, ale też nie tłumi ich kreatywności na planie. Podoba mi się także sposób opowiadania historii – jest dynamiczny i nie przynudza widza długimi ujęciami. Nie stara się też zaskoczyć tanimi jump scare’ami. Zamiast tego daje nam ciekawie zarysowanych bohaterów, którzy jak na taki gatunek zachowują się w miarę racjonalnie. Nawet młody i niedoświadczony ksiądz Esquibel (Daniel Zovatto) przydzielony naszemu bohaterowi do pomocy nie drażni swoją naiwnością.
fot. materiały prasowe
+1 więcej
Egzorcysta papieża dostarcza nam mrocznej rozrywki. Nie jest to typowy horror, który ma nas wystraszyć. Twórcy postawili na akcję i sprawili, że bez większego obrzydzenia możemy spoglądać na ekran, na którym co rusz pojawiają się demony. Oczywiście ciężar całej produkcji spoczywa tu wyłącznie na barkach Russella Crowe'a. Aktor bez trudu go unosi, czyniąc ten film pozycją wartą obejrzenia. Może nie będziecie często wracać do tego tytułu, ale jako jednorazowa rozrywka na wieczór sprawdzi się idealnie. Jeśli oczywiście lubicie horrory z lekkim przymrużeniem oka.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj