Ekstrapolacje można rozpatrywać na dwóch poziomach – komentarza społecznego, ale też po prostu czystej serialowej rozrywki. Jeśli chodzi o to pierwsze, to osiąga połowiczny sukces. Z jednej strony odrzuca swoim klimatem i trudnymi do strawienia aspektami życia w świecie przyszłości – a zatem pokazuje nam dobitnie, że nasze przyszłe życie rysuje się w nieciekawych barwach. Z drugiej strony nieciekawa i nudna forma zniechęca do podjęcia jakichkolwiek dyskusji. Tym samym kuleje aspekt związany z rozrywką. Serialowa antologia Scotta Z. Burnsa wypada rozczarowująco w trzech pierwszych odcinkach. Gdy zapowiadano serial, można było sobie wyobrazić, że będzie to trudna wizja tego, co czeka nas lub nasze dzieci i wnuki. Niestety futurologia uprawiana przez filmowców nie zawsze zdaje egzamin. Twórcom trudno jest przedstawić coś, co będzie uniwersalne niezależnie od okresu, w którym rozgrywa się akcja. Liczyłem, że Ekstrapolacje spełnią swoje obietnice i zaprezentują zwykłych ludzi zmagających się z klimatem. Tak się nie stało – przynajmniej na razie.
AppleTV+
Serial zaczyna się od pokazania nam wydarzeń z 2037 roku, natomiast dwa kolejne odcinki dzieją się dekadę później. Zamysł rzeczywiście jest intrygujący, bo chociaż oglądamy osobne historie, to wydarzenia z przeszłości mają wpływ na przyszłość – i to też na jakimś symbolicznym poziomie pokazuje nam, że łatwo jest przehandlować przyszłość na korzyść teraźniejszości. W naturze współczesnego człowieka nie leży myślenie o jutrze ani nawet o wczoraj. Liczy się tu i teraz – i to w bardzo negatywnym sensie, zakładającym hedonizm i dbanie wyłącznie o własny interes. Nie twierdzę, że Ekstrapolacje powinny prowadzić historie w sielankowym klimacie – z gagami i widowiskową akcją. Uważam jednak, że taki temat wymaga więcej niż kolejnego serialu dającego sobie przypiąć łatkę: "Prawie jak Czarne lustro". Są tutaj z pewnością ciekawe pomysły – jak choćby wskazanie na możliwość komunikowania się ze zwierzętami, uczenia się od nich i wykorzystywania tego do ratowania zagrożonych gatunków. Wycieczka do ZOO w 2047 roku odbywa się chyba tylko po to, by zjeść wegańskiego hot-doga. Wyginęły słonie i wieloryby (oprócz jednego). Jest to jednak koncept obudowany bardzo toporną narracją i nieciekawymi postaciami. Błędów tego typu unika trzeci odcinek, moim zdaniem najciekawszy. Tam o zmianach klimatycznych mówi się bowiem przez pryzmat duchowości i postaci Rabina z Miami.  Serial uświadamia widzów, jak wysokie temperatury mogą zapanować na świecie. Każde wyjście na słońce może stanowić śmiertelne zagrożenie. Przy okazji pokazuje sposoby na to, jak radzić sobie z nowymi zagrożeniami. Pod tym względem Ekstrapolacje ogląda się z zaciekawieniem. Niestety poziom frustracji czy zmęczenia w trakcie seans jest trudny do przełknięcia. Burns na pewno ma świadomość, że kampanie walczące o dobro klimatu przedstawiły nam już tyle przykrych (w tej sytuacji to eufemizm) wizji naszej przyszłości, że zalewanie nas kolejną podobną stylistyką nie ma zwyczajnie sensu. Nie jest zatem aż tak dystopijnie, jakby mogło się wydawać. Są natomiast obecne schematy. Znowu mamy do czynienia z potentatem w świecie technologii (granym przez Kita Haringtona). Mamy też wątki polityków czy właścicieli korporacji, którzy specjalnie nie zmienili swojego podejścia do życia, mimo rosnącej liczby klimatycznych kataklizmów. Serial zapowiadał się dobrze dzięki obsadzie. Jednak i w tym przypadku Ekstrapolacje rozczarowują. Jak można zatrudnić do projektu Meryl Streep, by podłożyła głos wielorybowi? Produkcja radzi sobie wyłącznie przyzwoicie, jeśli chodzi o zarysowanie portretów psychologicznych postaci, które wydają się pozbawione humanizmu. Nie mamy poczucia, że obserwujemy kogoś podobnego do nas. Nie wiem też, czy tacy będziemy w 2047 roku. Zastanawiam się, jak wypadną kolejne odcinki, ale na ten moment nie ma tu niczego więcej poza zacną ideą. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj