W maju 1996 roku doszło do tragicznych wydarzeń na Mount Evereście. Potężna burza zaskoczyła dwie wspinające się na szczyt ekipy prowadzone przez komercyjne firmy, co doprowadziło do śmierci kilku uczestników i organizatorów. Właśnie o tych wydarzeniach – dobrze udokumentowanych, również za sprawą kilku książek napisanych przez tych, którzy przeżyli (m.in. „Everest. Na pewną śmierć” czy „Into Thin Air”) – jest film Baltasara Kormákura. Islandzki reżyser stanął przed niełatwym zadaniem. „Everest” nie jest co prawda dokumentem, ale możliwości zboczenia ze ścieżki wytyczonej przez znane fakty były w tym przypadku bardzo ograniczone. W dodatku jest to film o tragicznie zmarłych lub nadal żyjących ludziach, przez co kreacja postaci musiała być delikatna i pozbawiona ocen. Udało się to zrealizować – film nie gloryfikuje, ale też nie wartościuje postaw. W rezultacie, jeśli uczestnicy wypraw popełniali błędy, to przedstawione są one bez wskazania winnych - bardziej jako splot okoliczności spowodowany skrajnymi warunkami panującymi na szczycie lub brakiem bezwzględności organizatorów. [video-browser playlist="723691" suggest=""] Stąd narodziło się specyficzne podejście do historii. Z jednej strony jest to opowieść koncentrująca się na ludzkiej woli i realizacji marzeń. Motywacje bohaterów są różne, tak jak różnymi są oni ludźmi, i tylko wspólny cel sprawił, że znaleźli się w jednym miejscu. Z drugiej strony na głównego bohatera wyrasta góra: groźna i bezwzględna, niewybaczająca najmniejszego błędu. Wrażenie to pogłębia sposób prowadzenia filmowej narracji. „Everest” jest historią grupy, a nie indywidualności; owszem, niektóre postacie goszczą na ekranie dłużej niż inne, ale żadna nie dominuje. Pomaga w tym także świetna obsada - na ekranie można zobaczyć sporo znanych twarzy, ale wszyscy świetnie wpasowują się w role zwykłych ludzi żyjących pasją. Ciekawostką jest fakt, że w przy doborze obsady twórcy kierowali się także fizycznym podobieństwem do prawdziwych uczestników tych wydarzeń. Film zachwyca przede wszystkim od strony wizualnej. Każdy, u kogo widok gór powoduje szybsze bicie serca, będzie zachwycony. Wspaniałe krajobrazy są podkreślane przez długie najazdy z lotu ptaka, co także pozwala ocenić ogrom gór i postawić na ich tle człowieka we właściwej perspektywie. Docenić należy także niewielką ilość CGI i elementów dodanych w postprodukcji – dzięki temu „Everest” jest jeszcze bardziej realistyczny i przejmujący. Wrażenie to pogłębiają świetnie dobrane efekty dźwiękowe. Czytaj również: „Everest. Na pewną śmierć” – recenzja Jak na standardy współczesnego kina katastroficznego film Kormákura zaskakuje kameralnością, nieśpiesznym tempem prowadzenia narracji, zwykłością scen. Brak jest dążenia na siłę do ukazywania mrożących krew w żyłach scen, co jeszcze podkreśla okoliczności dramatu będącego udziałem bohaterów. „Everest” pokazuje, że w obliczu tak ekstremalnego wyzwania każdy jest sam, ale kolaż tych pojedynczych tragedii układa się w ogólny, bardziej uniwersalny przekaz. Przejmujący, ale nie do końca pesymistyczny, pozostający długo w pamięci po wyjściu z kina.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj