Chęć zmierzenia się z własnymi słabościami, pogoń za marzeniem, ale też pragnienie sławy i zwykła próżność to motory napędowe wielu spektakularnych dokonań, które stały się przez wieki udziałem człowieka. Historia zdobywania Everestu - Góry Gór - jest pełna takich szaleńców, wizjonerów i wspinaczy z tak napompowanym ego, że nie ma w nich już miejsca na nic innego. Od czasu do czasu przez media światowe i polskie przetacza się fala dyskusji nad sensem himalaizmu, ale najczęściej niewiele z tego wynika. I jego zwolennicy, i przeciwnicy pozostają przy swoim zdaniu, a ludzie, dla których wchodzenie na najwyższe góry jest sensem życia, dalej robią swoje. Książka „Everest. Na pewną śmierć” jest reklamowana jako historia człowieka będącego bohaterem jednego z najnowszych hollywoodzkich hitów ("Everest"), filmu opowiadającego historię rozgrywającą się w trakcie śmiertelnego sezonu wspinaczkowego 1996 roku na najwyższej górze świata. Jeżeli czytaliście książkę Jona Krakauera "Wszystko za Everest", na której też w dużej mierze oparty jest film, temat nie jest Wam obcy. Jeżeli nie czytaliście, no cóż – z książki Becka Weathersa zbyt wiele się nie dowiecie.
Źródło: Agora
Historia dwóch komercyjnych wypraw na Mount Everest - wyprawy Roba Halla i wyprawy Scotta Fishera, o których mowa w tej książce - to iście epicka opowieść o ludziach zaskoczonych przez pogodę, skazanych na śmierć przez splot okoliczności, błędów i słabości liderów. To także powód do zastanowienia się nad sensem organizowania wypraw, w których udział biorą bogaci klienci niezbyt dobrze obeznani ze specyfiką Himalajów, za to dysponujący wystarczającymi środkami, aby opłacić dla siebie wejście na najwyższy szczyt Ziemi. Mogłoby się wydawać, że książka napisana przez jednego z uczestników tej tragedii, człowieka, który bezpośrednio doświadczył na sobie okrucieństwa Góry i który tylko cudem uszedł z życiem, płacąc za to utratą rąk, powinna być pasjonującą lekturą. Niestety tak nie jest. Beck Weathers napisał po prostu swoją biografię. Biografię człowieka niesympatycznego, egoistycznego i zakompleksionego. Mężczyzny, który do momentu, dopóki nie zajrzał śmierci w oczy, był niedojrzały, męczący i wysoce skoncentrowany na sobie. Opowieść o wyprawie na Everest zajmuje mniej więcej jedną trzecią książki i jest interesująca, szczególnie że jest to relacja z pierwszej ręki. Niestety potem zaczyna się nudna autobiografia, w której autor samobiczuje się nieustannie, opisując, jakim był marnym mężem i beznadziejnym ojcem, wiecznie zagrzebanym w pracy lub uciekającym z domu na długie górskie wyprawy i jak doświadczenie śmierci w strefie wysokościowej zmieniło go wewnętrznie, jak nauczył się cenić rodzinę i swoje życie. Nie kibicujemy bohaterowi nawet wtedy, kiedy opisuje swoje zmagania z utratą rąk, liczne operacje i walkę o zdrowie. Nużącej opowieści nie rekompensują smaczki na temat wspinaczek na najwyższe szczyty pięciu kontynentów. Przez całą książkę przewijają się dodatkowo krótkie dopiski autorstwa żony Becka Weathersa, jego dzieci, które dają pełniejszy wgląd w charakter głównego bohatera, ale nie czynią przez to lektury ciekawszą. „Everest. Na pewną śmierć” nie jest książką interesująca dla osób obeznanych z tematem, bo za mało w niej Everestu. Nie jest też lekturą interesującą dla laików, bo zwyczajnie momentami wieje z niej nudą. Szkoda, że mając do dyspozycji tak pasjonujący materiał, mogąc chociaż trochę przybliżyć czytelnikom powody, dla których zwykli ludzie decydują się na szaleństwo, spróbować wytłumaczyć, czym jest magia wysokości, autor wybrał taką, a nie inną formę opowieści, w zasadzie prześlizgując się po temacie i wdając się w długie dywagacje na temat swojego nieudanego małżeństwa.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj