Na pierwszy rzut oka można uznać, że Falcon i Zimowy żołnierz jest w tym odcinku nudny i przegadany. To byłaby dość krzywdząca opinia, która kompletnie nie jest zgodna z zamierzeniem twórców i tym, co dobrego oni tutaj robią. Przede wszystkim jest to typ historii, którą Amerykanie nazywają "character driven" - w pełni skupia się na bohaterach, a nie ogólnej fabule czy scenach akcji. To pozwala ustawić ostatnie klocki na swoim miejscu przed wielkim finałem, w którym to wszystko zostanie ostatecznie scementowane.  Doskonale to wszystko widać w wątku Bucky'ego i Sama. Ich wspólna praca przy naprawie łódki rodziny Wilsonów staje się metaforą naprawy czegoś o wiele ważniejszego - ich relacji, w której pojawił się zgrzyt po decyzji Sama dotyczącej tarczy. Każda przykręcona śrubka, każdy przybity gwóźdź pozwala im budować emocjonalne mosty. To sprawia, że dojrzewają jako ludzie, herosi i przede wszystkim przyjaciele. Do tego scena podczas trenowania rzutem tarczą i rozmowa superbohaterów okazuje się jedną z najbardziej ludzkich i mających znaczenie w tym serialu, a może nawet w całym MCU. Widzimy ostateczny efekt tego metaforycznego odbudowywania łodzi, która doprowadza do pojednania i pogłębienia relacji. Z obu stron padają ważne i potrzebne słowa, które w tym aspekcie mają znaczenie dla przyszłości Sama i Bucky'ego. To jest właśnie moc tego odcinka -pokazuje bohaterów jako ludzi pokonujących własne demony, niepewności i lęki. W kontekście akceptacji przeznaczenia przez Sama jest to bezcenne, a uporanie się Bucky'ego z Zimowym żołnierzem po tej ważnej rozmowie w końcu stanie się realnym celem. Czy to nudne? W życiu!  Falcon i Zimowy żołnierz wychodzi ponad konwencję MCU znaną z kin. Tutaj jest czas na pogłębienie postaci, nadanie im ludzkiego charakteru i bardziej czytelnej osobowości. Można odnieść wrażenie, że bohaterowie nigdy wcześniej nie byli nam tak bliscy i  dopiero teraz możemy zobaczyć w nich prawdziwych ludzi. To będzie procentować w kolejnych produkcjach i zmieni  postrzeganie tych widzów, którzy serial obejrzeli. W centrum jest tym razem Sam, który po przerażającej akcji Walkera coraz bardziej zaczyna się zmagać się ciężarem dziedzictwa Kapitana Ameryk i w pewnym stopniu wyrzutami sumienia. Mamy więc dużo dobra, mocnych dialogów oraz emocji, gdy krok po kroku Sam zaczyna przetrawiać problemy, które narosły po tym, gdy Steve dał mu tarczę. Rozmowa z Bradleyem, z Buckym oraz przede wszystkim z siostrą świetnie rozwija Falcona pod kątem zrozumienia samego siebie i tego, co on chce. Widzimy, że twórcy rzucają nim ze skrajności w skrajność: Bradley poprzez gorycz swoich doświadczeń neguje Kapitana Amerykę jako symbol białego człowieka, a z drugiej strony mamy wspierającego go Bucky'ego. Świetnie to buduje świadomość, że przekazanie tarczy Samowi to nie jest tak prosty motyw, jak można było odczytać podczas Avengers: Koniec gry. Wszyscy - nie tylko ludzie w świecie MCU, ale również widzowie - będą prowadzić dyskusje dotyczące koloru skóry, a nie charakteru, osobowości czy empatii bohatera.  Sam wreszcie akceptuje, że Falcon umarł, a narodzi się prawowity Kapitan Ameryka. Wówczas czujemy, że nikt nie poszedł na skróty. Poświęcono na finalizację tego wątku cały odcinek, abyśmy zrozumieli, jak naturalna była to ewolucja. Zrozumienie Sama na poziomie emocjonalnym i ludzkim staje się tutaj kluczem, a wiedza, że z wszystkich herosów jest on najbliższy ideałowi Steve'a, jedynie utwierdza w przekonaniu, że to ciąg prawidłowych decyzji. A to, że nie pokazali kostiumu zrobionego dla niego w Wakandzie, pobudza oczekiwanie na finał. Sceny treningów fizycznych i rzucania tarczą stają się wisienką na torcie, aby uzmysłowić, że ta postać na to zapracowała. Bucky też dostał ważną scenę w związku z Zemo przy pomniku poświęconym tragedii w Sokovii. To jest kluczowy dla niego moment, jak test w Wakandzie przy ognisku z jednego z poprzednich odcinków. Ten moment, gdy mierzy do Zemo i pociąga za spust, staje się dla Bucky'ego emocjonalnym katharsis. W końcu on jest jednym z jego "koszmarów" odpowiedzialnych za wiele zła, z którym musiał się borykać. Metaforycznie "zabicie" Zemo pozwala mu pokonać jednego z demonów i dać pierwszy krok w stronę uzdrowienia. Jednocześnie trochę szkoda końca wątku Zemo, bo ten złoczyńca wielokrotnie skradł sceny w tym serialu. Oddanie go w ręce wojowniczek z Wakandy jednocześnie jest zrozumiałe i zarazem spodziewane. Dobrze też, że Zemo nikt nie zabił. Dzięki temu kiedyś jeszcze może powrócić, bo wciąż w tym czarnym charakterze drzemie spory potencjał. Zapowiadane cameo ważnej postaci z Marvela okazuje się trafne i intrygujące, ale kompletnie niezrozumiałe dla osób nieznających komiksów. Oczywiście, Julie Louis-Dreyfus w tej roli z jej charakterystycznym stylem, to czyste złoto. Powiązanie jej z Walkerem sugeruje też, że były Kapitan Ameryka będzie raczej po tej złej stronie barykady. A informacje o postaci zwanej Valentina Allegra de Fontain sugerują jednoznacznie, że ten czarny charakter odegra istotną rolę w MCU. Kim jest hrabina Valentina Allegra de Fontaine? Poznaj informacje z komiksów.
fot. Disney+
+7 więcej
Na tym etapie serialu Falcon i Zimowy żołnierz można wywnioskować, że motyw konsekwencji staje się jednym z najważniejszych w tej historii. To przecież jest coś, z czym rzadko zderzaliśmy się w kinowych filmach Marvela, bo nie o to w nich chodziło, a do tego brakowało w nich czasu ekranowego. Sam motyw jakoś tam się przewijał, ale nigdy nie był tak pogłębiany jak tutaj. Falcon, który musi sobie poradzić z konsekwencjami oddania tarczy, Bucky i konsekwencje stania się Zimowy żołnierzem, konsekwencje decymacji Thanosa i - w tym odcinku - konsekwencje publicznego zabójstwa Kapitana Ameryki. Ten epizod jedynie utwierdza w przekonaniu, że John Walker jest niezrównoważony psychicznie i wręcz przerażająco zafiksowany na określony tok myślenia, w jakimś stopniu wypracowany podczas służby wojskowej. Szybko może zdać sobie sprawę, że John Walker niewątpliwie był dobrym żołnierzem wykonującym rozkazy i patriotą, ale też bardzo złym człowiekiem, który nie potrafi nawet zrozumieć swoich błędów. W mediach społecznościowych ktoś świetnie opisał tę postać, patrząc na to, jaki był Steve Rogers i jaka jest prawdziwa rzeczywistość w USA. Steve bowiem był idealistycznym Kapitanem Ameryką niczym perfekcja z amerykańsku snu.  Był wzorem, do którego można dążyć. Kapitan Ameryka Walkera natomiast reprezentuje prawdziwy obraz Ameryki: wewnętrznie spolaryzowanej, niepewnej i przykrywającej złe decyzje czy zachowania pod płaszczykiem walki o dobro wszystkich. Takimi decyzjami twórcy prowokują do dyskusji. Ze sceny po napisach wiemy, że Walker przeobrazi się w kogoś innego, ale biorąc pod uwagę, jak szalonym jest on człowiekiem,  możemy być pewni, że twórcy wycisną z niego coś interesującego. Falcon i Zimowy żołnierz daje inny, ale naprawdę dobry i przede wszystkim ważny odcinek, którego rozwiązania fabularne nie tylko będą procentować w finale, ale i w kolejnych produkcjach MCU. Tak naprawdę na omówienie nie zasługuje walka Sama i Bucky'ego z Walkerem, bo choć świetnie nawiązała do produkcji Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów i finalnego starcia z Iron Manem, to sama w sobie jest przeciętnie zrealizowana (montaż za wszelką cenę ukrywający, że ani Anthony Mackie, ani Wyatt Russell, ani Sebastian Stan niewiele tam robią, bo w grę wchodzą kaskaderzy) i poza istotnym faktem "uśmiercenia" Falcona jest zaledwie poprawna. Oby pod kątem akcji finał pozytywnie zaskoczył.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj