200 lat temu doszło do zagłady nuklearnej. Reguły cywilizacyjne przestały obowiązywać. Ocalali żyją według własnych zasad. A są one niezwykle brutalne i opierają się na sile – kto ma jej więcej, ten rządzi. Społeczeństwo można podzielić w sumie na dwie części. Tych, którzy znaleźli miejsce w schronach przeciwatomowych i prowadzą beztroskie życie w komunach, oraz tych, którzy jakimś cudem przeżyli wybuch bomby atomowej i starają się przetrwać.

Jedną z mieszkanek schronu nr 33 jest Lucy (Ella Purnell). Dziewczyna właśnie weszła w wiek, w którym może dostąpić zaszczytu poślubienia młodzieńca sąsiedniego schronu i razem z nim spłodzić dziecko. W ten sposób pomoże odbudowywać amerykańskie społeczeństwo na powierzchni, gdy będzie już nadawała się do życia. Jako córka kierownika schronu Hanka (Kyle MacLachlan) wie, że to wielki dzień, który przybliża wszystkich do upragnionego celu. Problem polega na tym, że ceremonia przebiega dość nieprzewidywalnie. Ojciec Lucy zostaje uprowadzony. Bohaterka musi wyjść na powierzchnię i odkryć prawdę o świecie. Prawdę, która znacznie różni się od historii, którą była karmiona przez te wszystkie lata.

Jest to oczywiście uproszczony wstęp do historii, bo nie chcę szastać spoilerami. Opowieść napisana przez Jonathana Nolana, Lisę Joy i Grahama Wagnera jest bardzo spójna i naszpikowana ciekawymi zwrotami akcji w każdym odcinku. Tak jakby pierwotnie planowali cotygodniowe premiery. I nie jest to zarzut. Dzięki takiej konstrukcji akcja jest wartka. Nie ma przegadanych czy na siłę rozciągniętych scen. Wszystko jest skondensowane, a losy bohaterów powoli łączą się w jedną całość, co zostało świetnie zaplanowane i zrealizowane. Widać, że wszyscy twórcy mieli spójną wizję.

Fallout to seria gier, której początki sięgają 1997 roku. Wówczas firmy Interplay Entertainment i Black Isle Studios wymyśliły alternatywną historię. Inspirowali się latami 50., kiedy to ludzkość bała się nuklearnej zagłady. Amerykanie na potęgę budowali wówczas domowe schrony. Twórcy pokazali nam nieco inną wizję świata. Nigdy nie wymyślono czegoś takiego jak tranzystory, ale skupiono się na projektach istniejących lamp elektronowych. To wszystko spowodowało totalnie inny rozwój technologiczny. Powstawały roboty, różnorakie bronie energetyczne, napędy nuklearne, a mimo to ludzkość zakopała się w stylistyce lat 50. Rozwój komputerów stanął w miejscu. Podobnie zresztą jak telefonów czy różnego rodzaju komunikatorów. Po wojnie nuklearnej Stany Zjednoczone zmieniły się w postapokaliptyczny świat zwany Pustkowiem. Zdominowany jest on przez wypaloną ziemię i ruiny dawnych budynków. Całość przypomina pustynię, na której czyhają różne niebezpieczeństwa. Osoby, które zdążyły udać się do schronu, mają różnego rodzaju mutacje. Każdy, kto grał w jakąkolwiek część Fallouta, wie, jak ciekawie wymyślony jest ten świat. Choćby Bractwo Stali, czyli grupa przypominająca militarną sektę, której celem jest zbieranie, gromadzenie i wykorzystywanie przedwojennej technologii. W serialu jej przedstawicielem jest Maximus (Aaron Moten), który marzy o tym, by ze zwykłego kadeta stać się prawdziwym wojownikiem i dostąpić zaszczytu noszenia własnej zbroi. 

Jak już wspomniałem, historia w serialowym Falloucie jest podzielona na kilkoro bohaterów. Lucy jest naszym przewodnikiem po świecie zewnętrznym. Obserwujemy też jej podróż w poszukiwaniu uprowadzonego ojca. Innym bohaterem jest jej brat Norm (Moises Arias), dzięki któremu dowiadujemy się więcej o schronie 33 i panujących tam zwyczajach, a także o tym, co dzieje się za włazami do schronów 32 i 31. Jest oczywiście jeszcze wspomniany Maximus, którego los szybko łączy z Lucy. Kolejnym i moim zdaniem najciekawszym bohaterem tego sezonu jest Ghoul grany przez Waltona Gogginsa. Aktor wciela się w postać byłej gwiazdy westernów, która bronią posługiwała się perfekcyjnie nie tylko przed kamerą, ale także w prawdziwym życiu. To jeden z lepszych i skuteczniejszych łowców głów.

Losy wszystkich tych bohaterów się przeplatają, ale na szczęście twórcy nie uczynili z nich drużyny jak w Lochach i Smokach. Każdy z nich ma swoją własną oryginalną historię. Nikt nie został przez scenarzystów potraktowany po macoszemu, co jest bardzo mocną zaletą tej produkcji. Poza tym rozwój każdej z postaci jest dobrze rozłożony w czasie – zwłaszcza Lucy, która zaczyna przesiąkać tym postapokaliptycznym światem i traci dawną naiwność. 

fot. Amazon Prime Video
+11 więcej

Fallout jest bardzo bliski tego, co znamy z gier. Wydarzenia każdej z części są dla twórców kanoniczne i możemy znaleźć do nich odniesienia w licznych easter eggach. Do tego dochodzi decyzja, by całość była faktycznie zbudowana, a nie wygenerowana komputerowo. I tyczy się to również potworów. Może nie wszystkie, ale większość to maszyny, z którymi aktorzy musieli się zmierzyć. Jak sami przyznają – historia stała się dzięki temu bardziej autentyczna.

Produkcja Jonathana Nolana ma lżejszy i bardziej campowy styl niż chociażby ekranizacja The Last of Us, ale to bardzo dobrze. Ten świat nie może być traktowany cały czas na serio. Dodanie do niego odrobiny koloru, humoru i pewnej naiwności wyszło na plus. Amazon Prime nie szczędził budżetu i dał twórcom pełną kontrolę. Dzięki temu dostajemy wspaniałą produkcję, która zadowoli fanów serii i zaciekawi osoby, które nie znają tego świata. Żyjemy obecnie we wspaniałych czasach dla graczy. Po latach kompletnie nieudanych ekranizacji gier nareszcie debiutują produkcje, które ogląda się z nieskrywaną przyjemnością. Z optymizmem patrzę więc w przyszłość, w której niewątpliwie kryje się 2. sezon Fallouta.  

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj